Kobieto droga, nie bądź sobie na przekór!
Ciało, ciało, czymże sobie zasłużyłeś na to, by poświęcać Ci tyle uwagi?
Ach, no tak. Przecież dzięki Tobie możemy żyć. W pełnym tego słowa znaczeniu. To chyba wystarczająco dużo, by docenić Cię w zupełności, dbać o Ciebie, szanować i słuchać Twoich potrzeb?
Najwyraźniej nie.
My, kobiety, mamy przeogromną skłonność do bycia w opozycji do tego, czym natura nas obdarza. Bo przecież prawie każda z nas mówi(lub mówiła kiedyś), że tak wiele dałaby za proste włosy/chudsze łydki/większy biust/mniejszy nos. I w zależności od natężenia złości, nienawiści i braku akceptacji swojego ja jako całości, różnie to biedne ciało bywało przez nas traktowane.
Dzisiaj, w momencie pisania tych słów, mam świadomość, że moje podejście do własnego ciała jest odpowiednie. Nad zdrowym spojrzeniem na ten temat pracowałam przez kilka dobrych lat. Od zawsze byłam bardzo szczupła, a w młodszych latach wręcz przeraźliwie chuda. Jadłam dużo, byłam zdrowa. Wszystko to była zasługa genów i bardzo szybkiej przemiany materii. I o ile w wieku przedszkolnym i wczesnoszkolnym mi to nie przeszkadzało, to już od lat gimnazjalnych zaczęłam odczuwać różnicę. Moje koleżanki szybciej się rozwijały, zaczynały nabierać kobiecych kształtów, a ja pozostawałam wysokim chuderlakiem. Inni też zaczęli to zauważać. Nigdy nie byłam przez fakt mojej wagi szykanowana, czy odrzucana. Oczywiście zdarzały się przykre i nieprzyjemne sytuacje, ale sporadycznie. Jednak to wystarczyło, żebym przestała akceptować siebie. No i zaczęło się – płacz po nocach, porównywanie się z innymi, rozpamiętywanie, złość na siebie i poczucie krzywdy. Ten okres wspominam smutno – obszerne, zakrywające wszystko ubrania, pełne niepokoju noce, zazdrość w moich oczach na widok koleżanek. Długo nie traktowałam swojego ciała odpowiednio. Zaniedbywałam je, zaśmiecałam beznadziejnym jedzeniem, a na siebie spoglądałam tylko przez pryzmat kompleksów, wad i niedociągnięć
W cyklu wpisów o kobiecości nie mogło zabraknąć tego tematu. Cielesność to kwestia niezwykle ważna, nie tylko dla kobiet, oczywiście, ale to nam zwykle tak nieznośnie ciąży, uwiera i nie daje spokoju. Bo to, jak postrzegamy swoje ciało nie jest jedynie przelotną myślą, kiedy spojrzymy w lustro, lub podczas kąpieli, gdy żaden "mankament" nie ukryje się przed nagością. Stosunek do tego, co chroni nasze narządy wewnętrzne pracujące tak skrupulatnie każdego dnia by pozwalać nam spełniać swe marzenia, jest kluczowy w naprawdę wielu aspektach.
Sama nasza postawa lub sposób poruszania się mówi wiele. Oczywiście, można i przesadzić w drugą stronę-pewność siebie, która nieco wykracza poza naturalny poziom również bywa efektem maskowania kompleksów. I taki stan duszy po cichu infekuje każdą dziedzinę naszego życia.
Przyszedł jednak czas, kiedy zaczęłam budzić się z tej stagnacji. Oczywiście moje ciało zdążyło już przyodziać się w kobiece kształty. Ale nie to było najważniejsze. Ta zmiana zaszła w mojej głowie. Zrozumiałam, że faktycznie moje ciało jest moją świątynią, więc dlaczego je rujnuję? Zmiany nadchodziły powoli, pogodzenie się z kompleksami jeszcze wolniej. Nic nie przyszło mi łatwo, nic nie zapowiadało rychłego sukcesu.A jednak – dzisiaj mam całkiem odmienne nastawienie do własnego ciała. Dzisiaj je akceptuję. Akceptuję mój duży nos, moje krzywe nogi, chude ręce i wiele innych niedoskonałości. Wiem, że one są, że nie zniknęły, ale już nie przesłaniają mi świata. Nie są najważniejsze. Z nimi czuję się sobą. Przecież taka jestem, tak zostałam stworzona, takie jest moje ciało. Nauczyłam się je pielęgnować i nie chodzi mi tu tylko o wklepywanie balsamu, ale przede wszystkim o szacunek. Tak, okazuję swojemu ciału szacunek. Bo wraz z moją duszą i rozumem tworzą coś pięknego – mnie. To takie proste – kiedy cierpi dusza, to odczuwa to ciało, a kiedy cierpi ciało, to odczuwa to dusza. Dlatego wiem, że te elementy są nierozerwalne i gdybym miała do swojego ciała złe nastawienie, to prawdopodobnie posypało by się wszystko. A ja chcę żyć spójnie i świadomie. Dlatego staram się dobrze traktować swoje ciało i przyznaję z dumą, że ma ono dla mnie ogromne znaczenie. Cieszę się nim bez presji, bez nacisków i z pełną akceptacją.
Drogie Panie, proszę Was gorąco i z całego serca, szanujcie swoje ciała, bo to ogromny skarb. A raz zniszczonego ciała nie naprawimy od tak.
Miejcie swój rozum, wiedzcie, co liczy się tak naprawdę i skąd czepiać piękno. Zmysł wzroku bywa zwodniczy, zwłaszcza, jeśli pomagają mu w tym sprawni graficy komputerowi bądź wielokrotnie powtarzany kadr.
Kochajmy swe ciało za możliwości, które nam daje. Pomyślcie teraz o jednej rzeczy, która ostatnio sprawiła Wam radość, a stała się za sprawą ciała właśnie. Wcale nie trzeba tak daleko sięgać pamięcią, prawda?
Za podzielenie się swoją historią dziękuję pięknie Joli.
0 komentarze
It means a lot, thank You!