Mogę się mylić, bo moja pamięć bywa zwodnicza, ale w przeciągu dwóch i pół roku studiów słowo "perfekcjonizm" nie padło zbyt wiele razy. Być może to kwestia nazewnictwa - psychologia z pewnością mówi o tym zjawisku, lecz w innych terminach. A jednak, w życiu codziennym słyszymy je wyjątkowo często, w różnych kontekstach, trochę jakby każdy z nas miał nieco inną definicję, ale wszyscy doskonale czujemy znaczenie zasadnicze. Ambicja. Nienasycona, nieracjonalna, skazująca na porażkę. Wytykająca palcem wszystkie niedociągnięcia - a mając ideał za kryterium, jest ich nieskończenie wiele. "Wysoka poprzeczka" to już za mało powiedziane. Brak przestrzeni na błędy. Poczucie beznadziejności, wstydu, upokorzenia. Bo przecież zawsze mogłam zrobić to lepiej. Nigdy nie jest wystarczająco. I tak ucieka radość. Ucieka życie.
Skąd się wzięła ta paląca idea, ta pułapka opakowana w złoty papier, obiecujący sukces i szczęście, "jeśli tylko będziesz bardziej, więcej i mocniej"? Kultura robi swoje, bycie w mediach społecznościowych również - mam poczucie, że w pewnym momencie wszystkie te hasła krzyczące, że możemy wszystko, jeśli tylko damy z siebie 100 procent były tak wszechobecne, iż zdążyły w nas wsiąknąć niemal niezauważalnie. I sukces może być tutaj rozumiany bardzo szeroko - to nie tylko osiągnięcia zawodowe, edukacyjne, czy dotyczące pasji. Nie, to za mało - nasze ciało może (powinno?) być sukcesem. Nasze relacje też. W naszych umysłach stworzony został koncept świata czarno-białego, gdzie właściwy wybór jest tylko jeden, a my sami możemy być albo dobrzy we wszystkim, albo bezwartościowi.
Cieszą mnie bardzo wszystkie głosy, które ostatnio zaczęły pojawiać się wyraźniej gdzieś w przestrzeni publicznej - te "ludzkie", ukazujące słabości i potknięcia, bo chyba trzeba nam długiej drogi, zanim na nowo stworzymy w swych umysłach świat, gdzie perfekcja naprawdę jest wrogiem dobrego. Bo mimo wszystko, okrutnie trudno jest nam nie wierzyć w to, że ideał jest możliwy. Ba, że jest w zasięgu ręki. I że przecież wystarczy postarać się jeszcze chwilkę, jeszcze trochę pocierpieć, zacisnąć zęby, a w końcu będzie pięknie. Szczęśliwie. Chwila mija, szczęście jakoś nie przychodzi, a walka z samym sobą toczy się dalej. No właśnie - o co tak właściwie rozgrywamy tę bezustanną walkę?
Nie chcę bawić się w psychoanalizę, mówić o wymagających rodzicach, którzy zwykli pytać "a co dostała Kasia, i czemu nie szóstka" i o miłości warunkowej. Wiem jednak, że za dążeniem i potrzebą ideału kryje się bezgraniczny niepokój i lęk. Przed oceną, której się spodziewamy ze strony innych. Przed wstydem, który nastąpi, gdy ta się dokona. To strach, że świat nas zobaczy. Takimi, jacy jesteśmy. I że to okaże się być za mało.
Mogłabym napisać Wam mnóstwo pięknych słów, o tym, jak wspaniale jest dopiero wtedy, gdy pozwalamy sobie na błędy i dzięki nim rośniemy, że naszą siłą może być nasza kruchość, że to co w nas najlepsze, to całość, wraz z wszelkimi niedoskonałościami, ale prawda jest taka, że tkwiąc głęboko w pułapce perfekcjonizmu na niewiele to się zda. Trzeba wielu dni, trzeba czegoś więcej, niż przeczytany poradnik. Czasem trzeba mieć bardzo dość swojego cierpienia i kradzionego przez wizję ideału życia, czasem trzeba niemal sięgnąć dna, gdy skrajny perfekcjonizm staje się drogą do zaburzeń obsesyjno-kompulsywnych, zaburzeń odżywiania, czy chorób psychosomatycznych. Czasami może wystarczy nie zdać egzaminu i uświadomić sobie, że świat się nie zawalił. Cokolwiek by się nie stało, nie da się pozbyć podszeptów perfekcjonizmu z dnia na dzień. Co więc pomaga w radzeniu sobie z nim?
Przede wszystkim - praktykowanie samowspółczucia, co jest nieładnie brzmiącym zlepkiem słów w języku polskim, a po angielsku brzmi zupełnie inaczej - "self-compassion". To traktowanie siebie tak, jak dobrego przyjaciela - próbując zrozumieć, nie oceniając, nie ignorując ważnych sygnałów i nie obwiniając. Wchodzenie w dialog z wymagającym, zalęknionym głosem, i na każdy jego rozkaz typu "nie umiesz tego, co to ma znaczyć, on był od ciebie lepszy, postaraj się bardziej" pytaj "ale dlaczego?" Staraj się nie zapominać, że wszyscy jesteśmy w innym punkcie swej drogi, a czyjś sukces nie oznacza Twojej porażki. Każdego dnia wybieraj siebie zamiast walki, wybieraj to, co do siebie mówisz i co o sobie myślisz. A gdy czujesz, że klatka ideału zamknęła się już nad Tobą szczelnie i żadne starania nie chcą pomóc - poszukaj profesjonalnej pomocy, by nauczyć się dbania o siebie, odpuszczania i wystarczająco dobrego życia, niosącego wystarczająco dobry sukces i radość pod okiem terapeuty.
Chciałabym bardzo, by dbania o siebie, swoje zdrowie fizyczne i psychiczne uczono już od przedszkola. By ambicje nie stawały się podszyte lękiem. Niech to będzie jedno z moich życzeń świątecznych dla Was - by ideał przestał przesłaniać prawdziwe życie, piękne w swych wszelkich odcieniach, by mur perfekcjonizmu, ukrywający lęk runął, robiąc przestrzeń czemuś dobremu.
Oczywiście, zapraszam Was teraz ciepło do Kaliny, na jej odsłonę grudniowego alfabetu - będzie nam baardzo miło, jeśli zechcecie podzielić się z nami swoim doświadczeniem historią lub sposobem na perfekcjonizm (w moim przypadku) i dobrymi praktykami (u Kaliny!).