Trochę z przymusu, od ponad roku zgłębiam tajniki utrzymywania swego organizmu w zdrowiu. Gwoli ścisłości, na wstępie zaznaczam - nie ma to absolutnie nic wspólnego z obecnie rozpowszechnionym "healthy lifestyle". Co więcej, muszę przyznać, że poniekąd trochę od tej pułapki uciekam, a trochę spłacam za nią dług. Mogę się wściekać na siebie, swoją głupotę i swoją przeszłość, lecz nie będzie to miało najmniejszego sensu, dlatego biorę głęboki wdech i piszę dla Was - ku przestrodze, ale i z chęcią zwykłego poinformowania, bo w toku "naprawiania" swojego zdrowia sporo się już dowiedziałam, paru rzeczy wypróbowałam i wiem, jak będzie wyglądać dalszy kierunek mojej pracy w tym zakresie. Więc...hey ho, let's go.
1. Priorytety i odpowiedzialność
Chyba na zasadzie "mądrość po szkodzie", ale jednak - zamykając ostatecznie rozdział krzywdzenia swojego ciała, poczucie głębokiej odpowiedzialności za siebie i wybory, których dokonuję każdego dnia przyszło samo. Równocześnie, zdrowie (szeroko rozumiane - nie tylko jako "brak choroby", ale i profilaktyka, dbanie o siebie pod względem fizycznym i psychicznym) przeskoczyło o kilka stopni wzwyż na liście moich priorytetów.
Mam gorączkę - zostaję w domu. Zajęcia da się nadrobić, żadna tragedia się nie stanie, jeśli się nie pojawię. Wręcz przeciwnie - uniknę niekończącej się choroby, która mocno odbije się na mojej odporności, jak to się stało rok temu. Jeśli Twoje ciało daje Ci znak, że coś jest nie tak, to najwyraźniej potrzebuje odpoczynku - działanie na pełnych obrotach w takim czasie nie wróży zdecydowanie nic dobrego. Co najgorsze - skończyć się może serią antybiotyków (o czym w następnym punkcie).
Dbam o sen. Odpoczywam. Nie biorę na siebie obowiązków, których nie zdołam udźwignąć. Wszystkimi tymi małymi kroczkami pracujemy na stan naszego zdrowia. Poprzyglądaj się swojemu trybowi życia przez tydzień i zastanów się, na co, poza sukcesami w kwestiach rozwoju/edukacji/kariery pracujesz Ty.
2. Żółte światło dla antybiotyków
Jak już wspomniałam, w zeszłym roku, w okresie wiosennym chorowałam chyba trzykrotnie. Dostałam dwa różne antybiotyki, bo pierwszy mnie nie wyleczył. Ale jakże się cieszyłam, że pani doktor przepisała mi antybiotyk! Bo przecież on mnie szybko z choroby uwolni, będę się dobrze czuła, nic nie będzie bolało, a ja w spokoju zajmę się swoimi sprawami.
Nic bardziej mylnego.
Prawdopodobnie właśnie przez tę kurację, jaką sobie zaserwowałam, w ostatnim czasie zmagałam się z kiepską odpornością i problemami jelitowo/żołądkowymi.
Po lekturze "Historii wewnętrznej" a później "Dobrych bakterii" uświadomiłam sobie, jak ogromny błąd popełniałam, idąc do lekarza od razu, gdy pojawia się gorączka.
Jeśli masz szczęście (czyt. dobrego lekarza) - nie dostaniesz recepty na antybiotyk bez uzasadnionej przyczyny. Niestety, często traktuje się je jako lek dobry na wszystko. A spustoszenie, jakie substancje te sieją w naszym organizmie jest niewyobrażalne. Przede wszystkim - robią ogromne czystki w naszym mikrobiomie, zabijając zarówno złe jak i dobre bakterie. Zostajemy ze słabą barierą ochronną, którą jak najszybciej trzeba odbudować. A jeśli kuracja antybiotykowa trwa dłużej niż przeciętna - skutki mogą być zdecydowanie bardziej długofalowe.
Jeszcze jeden okrutnie głupi błąd - nigdy nie przerywajcie zażywania antybiotyku po ustąpieniu objawów, jeśli lekarz nakazał Wam stosowanie go przez określoną ilość dni.
3. Złe "zdrowe" jedzenie
No właśnie, kruchy temat, ale czuję wewnętrzny obowiązek, by i o tym aspekcie wspomnieć. Bo wiecie, "czysta miska" (choć wtedy jeszcze nikt tego tak nie nazywał) była mi kiedyś bardzo bliska. Najpierw była umiarkowanie czysta, bo trochę "brudów" aka słodyczy wpadało. No ale przecież nie można tak! Słodycze - out. I tak stopniowo moja miska, a raczej talerz, stał się trochę zbyt czysty.
Abstrahując zupełnie od zaburzeń odżywiania, warto zastanowić się nad filozofią promowaną przez fit świat i zacząć wybierać mądrze. Serek wiejski light (a skąd tłuszcz, w którym rozpuszczą się witaminy?), mleko sojowe (laktoza może i nie wszystkim służy, ale osobom zdrowym nie wyrządzi większej krzywdy niż soja, która zwykle jest modyfikowana genetycznie, a ponadto jest ciężkostrawna, co może powodować problemy trawienne), jogurt bez cukru (to co, może słodzik w zamian?)? Czy naprawdę właśnie tego Ci trzeba?
4. Doceń naturę i różnorodność, jaką oferuje
Głupia ja - nie wierzyłam w zbawienną moc warzyw i owoców. A ta drobna zmiana, czyli wprowadzenie ich w większej ilości do codziennego menu + zmniejszenie ilości zjadanego chleba znacznie polepszyła stan zasiedlających moje jelitka bakterii. Pozbyłam się uporczywych bólów brzucha, czuję się znacznie lepiej, mam więcej siły i energii - może to działa trochę na zasadzie placebo, bo zawsze, gdy jem jakieś "dobroci dla brzucha" myślę o tym, jak cieszy się ta zgraja żyjątek zamieszkujących mój organizm, ale mimo wszystko działa.
I chociaż miałam opory przed zmianą swoich tradycyjnych śniadań (codziennie pieczywo), dziś - kasza jaglana, komosa ryżowa, banan, mleko, cynamon, 5 minut i posiłek mistrzów gotowy! A na uczelnię zabieram omleta, sałatkę, czy nawet bułkę, byle tylko upchnąć tam jakieś warzywo czy owoc.
5. Słuchaj, co próbuje przekazać Ci Twój organizm
To chyba najtrudniejsze zadanie - wymaga rozwagi, dużego wglądu w siebie, szczerej autorefleksji, by nie wkręcić się w coś, co tylko nam się wydaje. Sporo czasu zajmuje nauczenie się takiej świadomości swojego ciała, tego, co ono do nas mówi - a nie zawsze robi to wprost.
Inna kwestia, czy w ogóle chcemy je usłyszeć.
To, że masz ochotę na coś słodkiego, niekoniecznie oznacza, że Twój organizm każe Ci zjadać całą tabliczkę czekolady, ale ignorowanie tego sygnału też nie będzie dobrym rozwiązaniem.
Naucz się dogadywać ze swoim ciałem - pozwalaj mu odpoczywać, kiedy nie ma ochoty na trening, nakarm jakąś dobrocią, daj trochę luzu, a czasem porządnie się zmęcz; wszystko to jednak rób w zgodzie z sobą i swym organizmem.
6. Nie przeceniaj swych możliwości
Gdy w zeszłe wakacje poszłam na siłownię, szybko poczułam się tam pewnie. Zdecydowanie za szybko i nieadekwatnie do możliwości mojego ciała. Bo dobrze mi szło, robiłam progres, chciałam więcej - nie dość, że ludzie (faceci!) patrzą, to jeszcze na pochwałę i aprobatę swojego gym buddy trzeba zasłużyć.
Nie róbcie tak.
Każda nowa aktywność fizyczna MUSI być wdrażana powoli, ostrożnie, z wyczuciem. I z ogromną dawką samoświadomości - nawiązując do punktu powyższego. Może i wydaje Ci się, że dasz radę, że jest okej, ale na dłuższą metę większy ciężar, dłuższy trening czy ignorowanie nawet najmniejszego bólu podczas ćwiczeń wyrządzić może wiele zła.
Mi ta zapalczywość trochę kłopotów narobiła - mój kręgosłup (tak jak i cała reszta) nie był na to przygotowany. Odpuściłam. Na chwilę obecną joga daje mi dużo dobrego, zarówno pod względem psychicznym jak i cielesnym - ból pleców nie daje o sobie znać już długi czas!
7. Nie zwlekaj w nieskończoność z badaniami
Tego błędu akurat nie popełniłam nigdy. Szybko nauczyłam się, że kontrolowanie tego, co dzieje się z moim organizmem to podstawa, bo czasem nawet mimo uważnego słuchania płynących od niego komunikatów, mogę kilka ważnych kwestii przeoczyć.
Dlatego stanowczo powiedzcie koniec z oddalaniem w czasie badań, które już dawno planowaliście wykonać. Jeśli czujecie, że jakiś aspekt Waszego zdrowia nie do końca jest w porządku, ale i profilaktycznie przynajmniej raz w roku - komplet badań musi być. Koniecznie.
Dbajcie o siebie, Kochani, byście nigdy nie mogli zarzucić sobie, że przyczyniliście się do złego stanu zdrowia. Budujcie je każdego dnia, kroczek za kroczkiem, kierując się przede wszystkim zasadą złotego środka i z uwagą w pełni skupioną na tym, co dla Was dobre.
Wieści, wieści! Kilka dni temu uruchomiłam zapisy na newsletter, choć długo się z tą decyzją nosiłam. Ale wpadłam na pomysł zorganizowania kursu uważności dla subskrybentów, dlatego szybciutko (ale nie bez trudności) stworzyłam formularz - kto jeszcze tego nie zrobił (a ma taką ochotę), może zapisać się poniżej - będzie mi bardzo miło! Niedługo pierwsza wiadomość wyląduje w Waszych skrzynkach! :)
Każda nowa aktywność fizyczna MUSI być wdrażana powoli, ostrożnie, z wyczuciem. I z ogromną dawką samoświadomości - nawiązując do punktu powyższego. Może i wydaje Ci się, że dasz radę, że jest okej, ale na dłuższą metę większy ciężar, dłuższy trening czy ignorowanie nawet najmniejszego bólu podczas ćwiczeń wyrządzić może wiele zła.
Mi ta zapalczywość trochę kłopotów narobiła - mój kręgosłup (tak jak i cała reszta) nie był na to przygotowany. Odpuściłam. Na chwilę obecną joga daje mi dużo dobrego, zarówno pod względem psychicznym jak i cielesnym - ból pleców nie daje o sobie znać już długi czas!
7. Nie zwlekaj w nieskończoność z badaniami
Tego błędu akurat nie popełniłam nigdy. Szybko nauczyłam się, że kontrolowanie tego, co dzieje się z moim organizmem to podstawa, bo czasem nawet mimo uważnego słuchania płynących od niego komunikatów, mogę kilka ważnych kwestii przeoczyć.
Dlatego stanowczo powiedzcie koniec z oddalaniem w czasie badań, które już dawno planowaliście wykonać. Jeśli czujecie, że jakiś aspekt Waszego zdrowia nie do końca jest w porządku, ale i profilaktycznie przynajmniej raz w roku - komplet badań musi być. Koniecznie.
Dbajcie o siebie, Kochani, byście nigdy nie mogli zarzucić sobie, że przyczyniliście się do złego stanu zdrowia. Budujcie je każdego dnia, kroczek za kroczkiem, kierując się przede wszystkim zasadą złotego środka i z uwagą w pełni skupioną na tym, co dla Was dobre.
***
Wieści, wieści! Kilka dni temu uruchomiłam zapisy na newsletter, choć długo się z tą decyzją nosiłam. Ale wpadłam na pomysł zorganizowania kursu uważności dla subskrybentów, dlatego szybciutko (ale nie bez trudności) stworzyłam formularz - kto jeszcze tego nie zrobił (a ma taką ochotę), może zapisać się poniżej - będzie mi bardzo miło! Niedługo pierwsza wiadomość wyląduje w Waszych skrzynkach! :)