Wierzycie w wyjątkowe i szczególne zbiegi okoliczności?
Dwa dni temu miałam sen. Dość przykry, mogłoby się wydawać - mały back in time. Wyrazisty i ostry. Szpital, zapamiętany jakbym tam była wczoraj, a nie 4 lata temu. Opowiadam swojemu lekarzowi prowadzącemu o tym, co obecnie mnie trapi. O nieuzasadnionych lękach, obawach i strachach, które zaczęły mnie prześladować jakiś czas temu. On jednak stwierdza, że wszystko jest okej. Dam sobie radę. Wypisuje mnie.
Tego samego wieczoru oglądałam transmisję ze Światowych Dni Młodzieży, słuchając przemowy papieża Franciszka. Mój płacz był nieokiełznany, w pewnym momencie nie udało mi się go powstrzymać i reszty Jego słów słuchałam ze łzami płynącymi po twarzy. Ojciec Święty mówił o strachu. A raczej odwadze. I wolności.
Dwa lata temu na moim przedramieniu zagościła garstka liter. Zapisana głębiej niż tylko pod skórą. Zostałam oznaczona na zawsze, na własne życzenie. Słowem, które zobowiązuje.
Stworzyłam sobie listę dowodów: pierwsza wizyta u psychologa, pierwszy dzień i noc a później przetrwanie trzech miesięcy w szpitalu psychiatrycznym, przyznanie, że potrzebuję pomocy, każdy kęs, który był dla mnie wyzwaniem. Stopniowe otwieranie się prze ludźmi, przede wszystkim przed Nim, udział w festiwalu kultury szkolnej, gdzie będąc sama na scenie, mówiłam własny tekst. Spotkania z nieznanymi mi osobami poznanymi dzięki blogowi. Wyjście bez makijażu dalej niż na spacer z psem.
Mimo wszystko, mimo tych niezbytych dowodów, strach wciąż gościł w moim życiu. A przecież miało być łatwiej. Mówili, że będzie - z każdym kolejnym krokiem. Miałam swoje sukcesy i potrafiłam je dostrzegać, lecz ciągle zauważałam nowe trudności i przeszkody. Nowe zmory do zwalczania.
Trochę czasu minęło, zanim pojęłam sens tego, co zawarłam w tytule posta. Choć to przecież dość popularny pogląd - że odwagą nie jest brak strachu. Bo pech chciał, że w pewnym momencie mojego życia, strach i lęk zaczęły mi mocno towarzyszyć. A wraz z nim, zaczęła prześladować mnie myśl, że nie jestem godna by słowo "fearless" znajdowało się na moim ciele. Miało mi przecież przypominać o tym, by już zawsze z odwagą iść przez życie. W obliczu tych lęków stopniowo stawałam się bezradna.
Ale. Gdzieś z tyłu głowy, w otchłaniach podświadomości, lista przezwyciężonych strachów (a niektóre z nich wcześniej były dla mnie nie do pomyślenia)była obecna. Zarówno to, jak i podjęte zobowiązania - kierunek studiów i to słowo na przedramieniu - popychały mnie do przodu. Znów te malutkie kroczki, wraz z którymi miała przyjść wolność od lęku. Męczące i cholernie trudne.
But you know what? Wolność zaczęła przychodzić. Od momentu, kiedy zrozumiałam, że odwaga jest drogą. Drogą, gdzie strach czai się niemal na każdym kroku. Sednem jest jednak, by wciąż nią kroczyć.
Nic tak nie karmi naszych lęków i strachów, jak unikanie. Przecież w ten sposób się nagradzamy, unikamy przykrości, nasz organizm uczy się więc, za każdym razem mocniej utrwalając ten mechanizm, coraz silniejszej fobii. Siedzenie na kanapie (korzystając z wspaniałej przemowy papieża Franciszka) nie zagwarantuje nam wolności. Wręcz przeciwnie - stopniowo będzie nam ją odbierać.
Wolność znalazłam poprzez odwagę. A dzięki wolności mogłam nauczyć się szczęścia.
Do odważnych strach należy. Musisz tylko nauczyć się z nim współpracować. Zaakceptować jego obecność i stworzyć najskuteczniejszą kooperację pod słońcem. I właśnie tym zamierzam się zajmować z całych sił, bo nawet jeśli wspomniane na początku wydarzenia były jednie zbiegiem okoliczności - w zupełności mi wystarczą, by podnosić się z kanapy za każdym razem, gdy budzi się strach.