Ja tu nie wrócę. Będę żyć, dbać o siebie, będę się uczyć bycia szczęśliwą.
Zapisane 18 maja 2012, w piątek. W dzień powrotu.
5 lat. Nie wróciłam. Żyję, dbam o siebie, jestem szczęśliwa w drobiazgach dnia codziennego.
Mam zimne dłonie i przechodzi mnie dreszcz, jeszcze przed pierwszym uderzeniem w klawiaturę wezbrały we mnie emocje. Sięgając do swojego zeszytu-pamiętnika w kolorowe kwiaty, ze wzruszeniem uświadomiłam sobie, że dziś jest dokładnie 18 maja. Moja siostra właśnie składa wniosek o przyjęcie do liceum, a ja, będąc w jej wieku, dokładnie 5 lat temu opuściłam oddział dziecięcego szpitala psychiatrycznego. Na własne żądanie. Choć mówili, że nie dam rady.
To niełatwa rzecz, pisać o tym wprost. Mimo wszystko. Sama chcę walczyć ze stygmatyzacją, obalać stereotypy, mówić głośno o tym, co wciąż w naszym kraju jest, niestety, tematem tabu, powodem do wstydu. Lęk przed tym siedzi zakorzeniony głęboko, ale ja się go nie chcę bać. Chcę mówić. Wybieram mówienie. Więc Wam opowiem, pewnie silnie emocjonalnie, czasem nieskładnie i chaotycznie, lecz wprost ze skłębionych we mnie myśli; mieszanki dumy, wzruszeń, cierpienia i bezradności.
autorką zdjęć jest niezastąpiona pani K. |
Zwykło się pytać z niedowierzaniem, że jak to jest, jak to możliwe, by ktoś dobrowolnie robił sobie coś takiego. Krzywdził się, poprzez odbieranie sobie jedzenia. W imię czego? Przerwy między udami? Widocznych obojczyków? Tak mówią, tak się tworzy łatwy i przyjemny do zrozumienia stereotyp osoby z zaburzeniami odżywiania. (Nie, nie "anorektyczki". Skończmy z takim etykietowaniem raz na zawsze- każdy z nas jest czymś niewyobrażalnie więcej, niż swoją chorobą czy zaburzeniem).
A to zupełnie nie tak. Owszem, wykazano wpływ widniejących w mediach fotografii kobiet z niedowagą na zapadalność na zaburzenia odżywiania, lecz to tylko jeden z czynników. Facylitator, dodałabym. A anoreksja - tak samo jak i depresja, czy każde inne zaburzenie - nie jest wyborem. Nie jest zachcianką nastoletniego umysłu. Nie ma płci, wieku czy rasy. I każdy doświadcza jej nieco (a czasami zupełnie) inaczej. Anoreksja nie równa się też skrajnie wychudzonemu ciału, które przyciąga wzrok każdego przechodnia. A gdyby chodziło tylko o jedzenie i wagę, wystarczyłoby kilka wizyt u dietetyka (ewentualnie lekarza). Każde zaburzenie odżywiania jest inne. Ale jedno jest wspólne - każde ma jakąś przyczynę.
Co takiego doprowadziło mnie, do odbierania sobie jednej z największych przyjemności, okrutnego okłamywania najbliższych, katowania się ćwiczeniami każdego dnia, stopniowej izolacji od przyjaciół, bezgłośnego płaczu wieczorami, nienawiści siebie (nie tylko swojego ciała, a raczej przede wszystkim tego, co poza ciałem), BMI 12, a w ostateczności do trafienia na oddział i spędzenia tam trzech miesięcy (gdzie początkowo również oszukiwałam jak tylko się da? A dało się, tym bardziej, że mogłam się napatrzeć i podkraść przeróżne metody od współtowarzyszek ze stolika)?
Jak mi się to w ogóle udało? Jak to możliwe, że minęło pięć lat, a ja, malusieńkimi kroczkami, dodreptałam do dnia 18 maja 2017 i jestem na drugim roku studiów, jestem szalenie wdzięczna swojemu ciału, lubię swoją pupę (i swoje tygrysie rozstępy!), która kiedyś była jednym z głównych powodów mojej złości na swe ciało, nie wstydzę się wyjść bez makijażu, a podczas kąpieli dotykam swój brzuch z czułością, zamiast patrzeć wszędzie, byle nie na siebie, jak wtedy?
Chciałabym bardzo, z całych sił, dać Wam gotową receptę. Mogę Wam jednak zaoferować tylko jedno - stwierdzenie, że życie po anoreksji, BEZ anoreksji jest możliwe. Są konsekwencje - do dziś płacę cenę tych kilku lat niszczenia siebie. Konsekwencje zarówno fizyczne - problemy z jelitami, trudność w uzyskaniu wyższej wagi, słabsze zęby i włosy, nadszarpnięta termoregulacja; oraz psychiczne - większa wrażliwość, utrata przyjaźni, która boli do dziś, oraz bagaż doświadczeń, który mimo wszystko zmienia, choć pobytu w szpitalu nie wspominam jako doświadczenia traumatycznego. Wręcz przeciwnie, mam wiele ciepłych wspomnień, choć przeplatają się one z chwilami, gdy ukrywałam się w swoim pokoju, bo trudno było mi znieść krzyki czy płacz kogoś nieopodal lub gdy nowo przyjęty dzieciak miał ręce całe we krwi.
To wszystko nie brzmi zbyt wesoło, lecz dla mnie jest wolnością. Wybaczyłam sobie. Wybaczyłam innym. Proces terapii nie był łatwą sprawą, ale nigdy już nie czułam się tak okropnie: samotna, opuszczona, beznadziejna, bezsilna, niewystarczająca, brzydka, niechciana, zła, niepotrzebna jak wtedy, jako kończąca gimnazjum nastolatka (szesnastoletnia obca?).
Bardzo chciałam wygrać. Uwierzyć, że zasługuję. Powtarzałam sobie w myślach, że przecież może mi się to udać. Że wcale nie ufam tym, którzy twierdzą, że anoreksja zostaje na zawsze.
Jak dobrze, że nie zaufałam.
Wciąż spoglądam ukradkiem na tak przykro chude dziewczyny na ulicy, których ostatnio dostrzegam coraz więcej. Patrzę jednak i na te bez uśmiechu, zastanawiając się, czy i w ich myśli są pełne nienawiści do siebie. Patrzę i czekam, aż fala emocji wzbierze i przeminie - za każdym razem wraca do mnie namiastka tego, jak ja się czułam. I jak bardzo nie chciałabym, by czuła się tak którakolwiek z Was.
Mogłabym Wam napisać, że życie jest za krótkie, by odmawiać sobie jedzenia, że nie warto, że trzeba pokochać siebie, bo to fajna sprawa, lecz zamiast tego, wolę dawać przykład, mówić o swoich doświadczeniach i uczyć się tak, by za parę lat móc bardziej profesjonalnie nieść wsparcie. I przekonywać, że naprawdę warto dać sobie pomóc - nie pisałabym do Was dzisiaj, gdyby nie pomoc, której nie odrzuciłam.
Dajmy sobie pomóc tak, by anoreksja, czy każde inne zmaganie stało się jedynie rozdziałem naszego życia - długim lub krótkim, nie ważne - nie całą księgą.
Dajmy sobie pomóc tak, by anoreksja, czy każde inne zmaganie stało się jedynie rozdziałem naszego życia - długim lub krótkim, nie ważne - nie całą księgą.