266

Wygłodniali oczekujemy z utęsknieniem na obiadokolację, która co rusz przesuwana jest na późniejszą porę. W końcu sadowimy się na (średnio)wygodnych krzesłach i raczymy greckim winem, radosna muzyka dźwięczy w tle, a ja nie myślę o niczym innym jak o tym, by wreszcie, cholera, coś zjeść. Mamy też okazję doświadczyć, hm, niewielkiej motywacji do pracy Greków-otóż, zostajemy poproszeni przez naszą panią rezydent, by odnieść po sobie talerze-szef będzie ogromnie wdzięczny. Faktycznie, każdy pracownik obdarzał nas promiennym uśmiechem, gdy ochoczo spełnialiśmy tę prośbę. Taki radosny naród!


Leptokarię tego dnia obejrzeliśmy wieczorem, dość zmęczeni, ale w niczym mi to nie przeszkadzało, by zachwycać się donośnym głosem cykad, widokiem na potężny masyw Olimpu z jednej strony i powiewem bryzy morskiej z drugiej. Po szybkich zakupach i krótkim spacerze, mając na uwadze jutrzejsze plany, wróciliśmy do hotelu, nastawiając budzik na szóstą(piątą, o zgrozo, polski czas wciąż z nami).




W drodze na Meteory przewodnik uraczyła nas bez większych oporów całą prawdą o Grekach. Pierwszy przykład z brzegu- w Leptokarii, liczącej ok 4 tys stałych mieszkańców, zaledwie 7 ma wykształcenie wyższe. Wakacje(oficjalnie)trwają pełne 3 miesiące. Nieoficjalnie-nauka z prawdziwego zaczyna się w okolicach połowy października. Bardzo nie chcę generalizować mówiąc, iż Grecy są leniwi i wygodni, ale...z tego by wynikało, że po części tak bywa.
Kończąc niewygodny temat-jadąc, podziwiałam ogromne(naprawdę olbrzymie)plantacje oliwek, zadziwiłam się informacją, że kiwi rośnie w Grecji, no i odrobinę odsypiałam.


 Jeszcze zanim przejdę do Meteorów-mieliśmy okazję zobaczyć Dolinę Tembi. Kamienne schodki w dół, następnie wąski, wiszący most prowadzący do kościółka wykutego w skale. Świątynia jest malutka, wypełniona ikonami, a jej patronką jest św Paraskevi- męczennica, przez co do dziś pozostaje opiekunką osób mających problemy ze wzrokiem. Niedaleko kościoła znajdują się również dwa źródła-Afrodyty, mające zapewnić szczęście w miłości, nadzwyczajną płodność i wymarzone pożycie seksualne, oraz nimfy Dafne. Dolina Tembi jest również miejscem akcji części "Fausta" Goethego-ciekawostki humanistyczne zawsze w cenie!




Dobra, lecimy, czas na atrakcję dnia. (Wyobraźcie sobie, że parę osób z niej zrezygnowało na rzecz opalania. Hm.) Ostrzegam na wstępie-żadne(moje)zdjęcia nie są w stanie oddać tego, co w rzeczywistości widzimy, czujemy, przeżywamy, wjeżdżając na teren tych prawosławnych klasztorów zawieszonych w chmurach, których początek szacuje się na wiek X. Zbudowano ich w sumie 24. jednak obecnie jedynie 6 jest zamieszkanych. (W jednym z nich mieszka tylko jeden, samiuteńki mnich. Nieco mnie to zadziwiło). Wiadomo, iż dawniej do tego miejsca wszelkie materiały budowlane, żywność, etc, wciągano na linach-innego sposobu nie było. Jednak mimo oczywistości tego faktu, wciąż trudno jest mi to sobie wyobrazić. Ponoć nawet odwiedzający swego czasu musieli dostawać się tam w ten sposób. Skały osiągają wysokość do ok 600 m n.p.m, i, wjeżdżając na samą górę, naprawdę trudno było oderwać nos od szyby autokaru.










 
 

Nie jestem zadowolona z tych zdjęć, przyznaję. Powinnam była zabrać ze sobą inny obiektyw, cokolwiek, ale cóż...mam w pamięci tamten widok, tę niesamowitą potęgę skał, natury oraz ludzkich dłoni, mających w sobie tyle mocy, by w jakimś stopniu ją okiełznać. Wierzę, że choć w niewielkim stopniu udało mi się oddać to wszystko.
Zwiedzaliśmy pokrótce jeden z klasztorów, w długiej spódnicy i narzutce, by zakryć ramiona, nie było to szczególną przyjemnością, zważywszy na coraz wyższą temperaturę na zewnątrz. Po wydostaniu się na zewnątrz i wypiciu sporej ilości wody, znów mogłam do woli napawać się niesamowitą panoramą.
Czas jednak goni(jeden z dużych minusów organizowanych wycieczek-objazdówek), po chwili dla siebie zbieramy się więc do autokaru, gdzie smacznie spałam, dopóki nie przypomniałam sobie o dzisiejszych wynikach rekrutacji. Adrenalina podskoczyła, do końca drogi ściskałam telefon w dłoniach, czekając na zbawienny dostęp do wifi.
(Studentka psychologii stosowanej mówi Wam cześć, od października będę ochoczo przemierzać cały Kraków, by dotrzeć na swoją uczelnię)
Wieczorem-plaża. Odrobinę mnie zawiodła, zwłaszcza morze-prawdopodobnie miałam zbyt wysokie wymagania co do jego temperatury, stąd moje delikatne rozczarowanie, aczkolwiek zachodzące słońce jak zwykle uratowało wszystko swą wyjątkową aurą.



Plażowaniem tego nazwać nie można, szybko zrobiło się zbyt chłodno(dla mnie)na wylegiwanie się w kostiumie, ale odpoczywało się bardzo przyjemnie, zwłaszcza, kiedy większość się już porozchodziła i została niewielka garstka osób.
Drugi dzień w Grecji dobiega końca, zarówno od strony fizycznej jak i psychicznej był on dla mnie męczący, ale nie traciłam swej podróżniczej werwy, bo jutro...jutro będzie najlepiej!
Sami zobaczycie :)



Spodoba Ci się również

0 komentarze

It means a lot, thank You!

Subscribe