268

W ramach chwili odpoczynku od podróży(choć został nam już tylko jeden dzień), tworzę dla Was coś na kształt podsumowania miesiąca, parę skrawków mojej codzienności i kilka zachwytów. Zacznijmy kulturalnie.
Od 28 czerwca obejrzałam aż 9 filmów. To zdecydowanie bardzo dużo, jak na mnie...no, do trzech byłam nieco przymuszona-autokar nie wybiera(aż mi się "Mechaniczna pomarańcza" przypomniała, creepy), spać nie dawali. Tak więc o "Weselu w Sorrento", "To skomplikowane" i "Moje wielkie greckie wesele" nie będę się rozpisywać, bo po prostu nie ma o czym. Naprawdę nie warto marnować swojego czasu na te produkcje, jeśli macie coś lepszego do roboty. Ale, znalazło się też parę perełek.


"Gnijąca panna młoda" obejrzana z siostrą spełniła swoje zadanie. Charakterystyczne, burtonowskie postaci cieszyły oczy, wartka akcja nie pozwalała się nudzić, a typowy dla reżysera groteskowy rys momentami wprowadzał w osłupienie. No i muzyka przyjemna, chociaż, nie wiedzieć czemu, podczas seansu, w głowie cały czas nuciłam piosenkę z "Anastazji".


Bezsprzecznie najlepszym filmem pośród obejrzanych jest "Piękny umysł". Cholernie ciężki, przynajmniej dla mnie, chyba jestem słabych nerwów, bo chwilami byłam autentycznie przerażona i chciałam przerwać oglądanie. Koniec końców, skupiłam się na podziwianiu fenomenalnej gry Russella Crowe'a, chcąc uniknąć kontemplowania fabuły. A raczej losu Johna Nasha, bo jakoś nie postrzegałam całości jako "fabuły", bardziej jako rzeczywistość. Przytłaczającą, okrutną, trudną i brutalną. Naznaczoną chorobą i cierpieniem. Biedna Alicia.
+Dzielę się cytatem: "It is good to have a beautiful mind, but an even greater gift is to discover a beautiful heart"


"Lilo i Stich" w towarzystwie J. był świetnym wyborem! Daaawno temu oglądałam tę bajkę, wspaniale było ją sobie przypomnieć. Przednia zabawa przy dźwiękach gitary Elvisa(you aint nothin but a....aaa, jak zacznę to śpiewać, to nie dokończę posta!). Kocham Lilo. Kocham Sticha. Dziękuję za uwagę.


No i ten...obejrzałam Star Wars'y. Tak, obejrzałam pierwszą część Gwiezdnych mając niespełna 20 lat. Niestety, nie byłam zachwycona, przepraszam, żałuję, obiecuję poprawę, jako pokutę obejrzę kolejne części. Ale, no...niech ktoś powie, że mnie rozumie, bo czuję się samotna w swej niedoli...Jar Jar moim jedynym pocieszeniem. To on uratował ten film. 


Była jeszcze Blue Jasmine reżyserii Allena, choć zupełnie różni się od jego wcześniejszych filmów. Tutaj również chylę czoła Cate Blanchett za genialną kreację. Jasmine, kobieta która straciła wszystko, choć nawet wtedy, gdy miała, nie było to warte zbyt wiele jest postacią dojmująco smutną, choć momentami, prócz pożałowania, budzić może złość. Nie jest to jednak przyczyną, dla której miałabym odebrać gorsze wrażenie po seansie-w tym wypadku, jest wręcz przeciwnie. Im więcej emocji, tym lepiej.


I ostatni, Diana. Początkowo spokojny, wyważony-nie miałam pojęcia, czego się spodziewać. I, niestety, chyba do końca filmu się nie dowiedziałam. Ciężko stworzyć sobie wizerunek księżnej opierając się na tej produkcji, raczej nie kusiłabym się o nazywanie go biograficznym. Komedia romantyczna-zdecydowanie bardziej pasuje. Owszem, ukazuje ważną część życia Lady Di-chybione próby stworzenia związku, lecz niewiele więcej ponad to. 



Muzycznie-bez zbędnego komentarza. Parę linków do moich ostatnich zauroczeń.





Przy okazji muzyki-dzielę się z Wami prawdziwym skarbcem wspaniałych, nowych odkryć i doznań muzycznych. Blog zapętlone to mój częsty towarzysz, zwłaszcza podczas przerabiania zdjęć czy pisania bloga. Autorka, poza genialnymi Tygodniówkami, tworzy posty z nowościami ze świata muzyki, tworzy plejlisty tematyczne, oraz cykl "podobne do...(m.in Florence). Polecam bardzo wszystkim chcącym poszerzyć swe muzyczne horyzonty :)

No i kolejny post wypada podzielić na dwie części...kolejnym razem otrzymacie dawkę jedzenia i garść linków!
Wspaniałego weekendu! Wypatrujcie niedługo posta z ostatnim dniem w podróży :)

Spodoba Ci się również

0 komentarze

It means a lot, thank You!

Subscribe