228
Choruję sobie troszkę, znaczy bardziej chyba roztrząsam swój obecny stan niż faktycznie choruję. No, ale fakt faktem, że głupi katar potrafi mnie nieźle rozwalić i to właśnie dzięki niemu czuję się, jakby mnie czołg przejechał. A mógł! W końcu Niemcy się wściekli, mogli mnie spokojnie zniszczyć, takie bezbronne dziewczę w kraciastej koszuli metr sześćdziesiąt w siedemdziesięciotysięcznym tłumie. Tak, tak, tak! Byłam w Warszawie! Trochę śmierdziało, ale wciąż mogę się pochwalić, że byłam w Warszawie!
Mieliśmy naprawdę niewiele czasu na samo miasto, więc bardziej można nazwać to spacerem niż zwiedzaniem. Mimo wszystko, cały czas wypominałam sobie brak jakiegoś zakupionego wcześniej przewodnika, bo niewiele wiedziałam o oglądanych miejscach(poza tym, że Wokulski tu był, mhm).
Chyba nie mogę odhaczyć sobie Warszawy jako pierwszej stolicy europejskiej, którą udało mi się zobaczyć, zbyt mało widziałam. No i, na dodatek, nie były to widoki zachęcające. Starałam się bardzo nie porównywać stolicy do Krakowa, ale momentami było ciężko, chociażby w przypadku Zamku Królewskiego czy też widoku miasta nocą.
Tu mi się podobało najbardziej! Idea warty przy grobie nieznanego żołnierza jest super! No i fontanna wyglądała uroczo w świetle zachodzącego słońca. Niestety, godzina 20 zbliżała się nieubłaganie, wyżerka też zajęła nam trochę czasu(ale tego akurat nie żałuję, bo było przepysznie! Uwierzcie, w drodze powrotnej przysypiając na ramieniu S miałam na języku smak sufletu z kaszy manny i pieczonych jabłek pod kruszonką... (super zdjęcie, wiem. ale chciałam już jeeeść!)
Do Warszawy muszę wrócić, by móc faktycznie ocenić. Na razie wiem tyle, że wszystko jest przytłaczająco duże. Ilość ludzi czekających na zielone światło chociażby również mnie zadziwiała.
Kierując się już na stadion, wszędzie słyszałam Niemców(węszyłam spisek). Krzyczeli do siebie przez cały tramwaj, śpiewali sobie w autobusie. Jak bardzo chciało mi się śmiać, kiedy na stadionie z ich strony nie dało się usłyszeć kompletnie nic. A co dopiero po meczu-ni ma! Null! He,he.
Właściwi ludzie we właściwym miejscu, nie mogło więc być inaczej, nie? A tak serio, to jestem dzieckiem szczęścia, bo nigdy wcześniej meczu na żywo nie oglądałam (a w telewizji może ze dwa?), a tu proszę, tak się trafiło. Dziwne rzeczy mi się podziały na stadionie, bo śpiewałam, krzyczałam i emocjonowałam się prawie tak jak panowie przed nami, po czwartym(a przynajmniej tyle tylko widziałam?)piwie za 20 złotych(szacuję cenę, biorąc pod uwagę fakt, iż zapiekanka+mała butelka coli kosztowała właśnie tyle)
Było super, cieszę się, że mogłam się tam znaleźć, teraz sobie za to troszkę pojęczę nad swoim katarem, ale wspominać będę bardzo, bardzo przyjemnie.
0 komentarze
It means a lot, thank You!