Proszę o ciszę
Myślałam, że będzie łatwiej.
Prawie dwa miesiące codziennej medytacji za mną. Każdego wieczoru siadam na łóżku ze skrzyżowanymi nogami, kładę poduszkę pod plecy, opieram się o ścianę i wybieram któryś z dziesięciominutowych guide'ów, jakie oferuje aplikacja. Na początku szło świetnie, zwłaszcza kiedy mogłam podążać za wskazówkami wypowiadanymi kojącym głosem pełnym spokoju. Po dwóch, trzech tygodniach ilość instrukcji zaczęła mi przeszkadzać - stwierdziłam, że postawię na "ciche sesje". Dostaję tylko kilka słów wstępu i zakończenia. A co z tym czasem pomiędzy ma zrobić mój biedny mózg? Otóż on urządza sobie wtedy dzikie harce.
Wdech, wydech. Za każdym razem, gdy wciągam powietrze, próbuję śledzić jego przepływ, literuję w głowie słowo "wdech" lub odliczam na raz. Podobnie w przypadku wydechu. Z pełnym skupieniem pilnuję, by żadna myśl się nie przedostała. Jest tylko oddech i odczucia z ciała. Czy się udaje? Jasne, że tak. Na mniej więcej pół minuty.
Nasze umysły nie lubią ciszy. Byłabym skłonna nawet ryzykować stwierdzeniem, że to rzadka umiejętność, zwykle okupiona dużą ilością wysiłku włożonego w praktykę, ale chodzą pogłoski (a nawet potwierdzone info od Pana S, choć ja nie dowierzam), że faceci potrafią . Zazdroszczę i chylę czoła.
Czasem obserwuję takie totalnie irracjonalne zjawisko, jakie pojawia się u mnie, gdy kładę się spać. Otóż, mój mózg zaczyna generować wtedy myśli totalnie oderwane od rzeczywistości i bez związku z nią. Ciężko mi nawet przytoczyć konkretny przykład. Wiem jedno - byłam w szoku, gdy się na tym złapałam. I ostatecznie utwierdziło mnie to w przekonaniu o tym, że myśl to tylko myśl. Dopiero my sami nadajemy im ważność. Bo przecież, skoro czasem dostaję takie bezsensowne komunikaty, to skąd mogę wiedzieć, że myśl, którą biorę za pewnik tylko dlatego, że po prostu się pojawiła (jak chociażby "jestem beznadziejna, bo..." nie jest równie bezpodstawna, a mój umysł po prostu musiał coś "powiedzieć", bo inaczej nie potrafi?
Szukam ciszy. Szukam jej w hałasie tramwaju sunącego po szynach, gdy odbywam swoje codzienne podróże na uczelnię i z powrotem. Szukam w ulicznym zgiełku, splotach słów, w stukocie klawiszy klawiatury, w miarowym oddechu śpiącego obok ukochanego psa. Szukam ciszy, bo szukam ukojenia. Uczę swój umysł odpoczynku - chcę mu pokazać, że wcale nie musi bezustannie myśleć, rozważać i poddawać refleksji (nie ukrywam jednak, że czasem to lubię).
I tak sobie myślę - może mój błąd leży w założeniu, że medytuję "po coś"? Może gdybym odrzuciła myśl o wszystkich korzyściach, jakie z sobą niesie jej praktykowanie, a skupiła się na samym procesie (choć wydaje mi się, że właśnie tak robię!), to wszystko przyszłoby samo.
Może z ciszą jest trochę jak z miłością - gdy się jej szuka z przestrachem, okropnie trudni będzie na nią trafić. Lecz jeśli znajdziemy ją w sobie - przyjdzie, nim się obejrzymy.
Wdech, wydech. Skupienie, uważność. Koję umysł. Koję ducha.
A Wy - jak znajdujecie wewnętrzną ciszę?
10 komentarze
Zawsze przy temacie medytacji przychodzi mi do głowy "Jedz, módl się i kochaj", gdzie bohaterka siedzi i łapie się na tym, że zamiast medytować, urządza w głowie pokój do medytacji. Jakkolwiek nie lubię tego filmu, strasznie do mnie trafia ta scena :D
OdpowiedzUsuńSwoją drogą, podobno spędzenie czasu w komorze deprawacyjnej pozwala usłyszeć, co mówi mózg, żeby zabić ciszę. Nie wiem, czy słyszałaś o tym? Ciekawa jestem, na ile to, co mówi mózg podczas prób medytacji jest podobne do tego, co mówiłby w takiej komorze?
Ja ciszę znajduję chyba wyłącznie w parkach i lasach. Blisko natury i całej jej tajemniczej magii :)
OdpowiedzUsuńTeż próbuję czasem pomedytować, ale jak na złość mam wtedy milion pomysłów na minutę i za nic w świecie nie wiem, jak je od siebie odgonić. Podziwiam Twoją determinację i codzienne próby medytacji - ja na razie wychodzę z założenia, że "medytuję" wtedy kiedy mam na to ochotę. Pojechałabym na jakieś warsztaty, napewno można by było się fajnie zainspirować i otworzyć! :)
OdpowiedzUsuńA z jakiej aplikacji korzystałaś? Właśnie miałam takie same wrażenie, że medytuję po coś, ostatnio nawet nie mogłam poradzić sobie z tłumem myśli, każda z których chciała być słyszana. Jaka byłam na siebie zła, widziałabyś mnie! Ale nic. 1, 2 , 10 dzień - nie ważne, idę do końca! I wiesz co? Dalej to mam. Pojawiają się, gadają te myśli do mnie, ale teraz na to patrzę bardziej luźno. Nawet jak nie ma tej ciszy w głowie ważny sam proces, no nie?
OdpowiedzUsuńJak super, że tu trafiłam. Sama próbowałam medytacji, ale po 2 dniach zawsze rezygnowałam, bo "nie miałam na to czasu". Czytając Twój post doszłam do kilku wniosków i zamierzam to wykorzystać :) Jeśli chodzi o ciszę, to ostatnio miałam taką ciekawą sytuację. Czekałam na rozmowę na Skype. Nie oglądałam już nic na necie, bo wiedziałam, że zaraz dostanę telefon. Więc czekam, czekam i nagle pojawiła się myśl, taka konkretna. Od razu ją zapisałam. Potem następna. I juz miałam temat na post na bloga. Dzięki temu zrozumiałam, że czasami potrzebuję wyciszenia i spokoju żeby poukładać sobie myśli. Dzięki temu nawet problemy same się rozwiązują. Dziś spróbuję posiedzieć w ciszy przed snem. Obym się nie zniechęciła :)
OdpowiedzUsuńSłyszałam o deprywacji sensorycznej, to musi być niesamowite, choć nieco straszne doświadczenie. Choć wydaje mi się, że stan relaksacji to jednak trochę co innego niż odcięcie od wszelkich bodźców - w pierwszym przypadku mózg mimo wszystko jest w jakiś sposób zajęty, bo usiłuje się skupić, a w drugiej sytuacji - sam musi generować jakieś treści, bo nie może na dłuższą metę trwać w takim stanie "niczego".
OdpowiedzUsuńOo, tak, to prawda! Spacery też mnie wyciszają, choć nie zawsze umiem wyciszyć wtedy swoje myśli. A jeśli jest to bycie z naturą, to jestem nią tak pochłonięta, że faktycznie, jest to bardzo intensywna praktyka uważności.
OdpowiedzUsuńJa właśnie bardzo chciałam, by medytacja stała się moim nawykiem, bo tylko wtedy niesie ze sobą benefity zgeneralizowane na całą resztę dnia, na ogólne reagowanie na sytuacje i stan pobudzenia, stresu. I, całe szczęście, już nie mam problemów z co wieczorną praktyką - o ile wcześniej często mi się nie chciało, teraz chętnie spędzam te 10 minut w taki sposób.
OdpowiedzUsuńOj tak, na jogę też w końcu chcę pójść!
Korzystam z Calm :)
OdpowiedzUsuńWiesz, bo tu chyba chodzi właśnie o to, by umieć te myśli obserwować z dystansu, a nie przeżywać je. To też bardzo ważna forma medytacji, która później odnajdzie zastosowanie w życiu codziennym.
I tak, zdecydowanie, najważniejsze są same próby! :)
Ja zawsze sobie myślę, że nie zrobi mi dużej różnicy, jeśli położę się spać 10 minut później. A za to być może zasnę szybciej i mój sen będzie głębszy dzięki wcześniejszej relaksacji.
OdpowiedzUsuńI również często doświadczam tego, co opisujesz! Gdy pozwolimy naszym umysłom na chwilę relaksu, potrafią zdziałać dla nas piękne rzeczy!
Trzymam za Ciebie kciuki, warto próbować! W tworzeniu nawyku pomogła mi aplikacja Calm, bo zwyczajnie nie chciałam przerwać "łańcucha" codziennie odznaczanej praktyki. :)
It means a lot, thank You!