alfabet zdrowia psychicznego - akceptacja
Ten pomysł chwilę dojrzewał w mojej głowie. Urodził się nagle, zaskakując mnie gdzieś pomiędzy codziennym błądzeniem myśli i każdego dnia powracał, dokładając kolejną wiązkę refleksji. Wiedziałam, że to jest coś, czym chcę się zająć. A kwestia jest na tyle istotna, że chcę zrobić to jak najlepiej.
Profilaktyczne badania krwi, przegląd stomatologiczny, dbanie o swą odporność - wszystko to na stałe wpisało się już w kalendarze większości z nas. Chcemy żyć zdrowo. Wciąż jednak zdecydowanie za mało mówi się o drugiej stronie medalu, o psychice, umyśle, mózgu, które to również potrzebują profilaktycznych "zabiegów", by służyły niezawodnie i grały z nami w jednej drużynie. Tym właśnie chcę się zająć w nowym cyklu wpisów - higieną zdrowia psychicznego. Lecz nie sama! Bo to zadanie zbyt obszerne i zbyt odpowiedzialne dla jednej osoby. Wraz z Kaliną podjęłyśmy się długoterminowego wyzwania stworzenia dla Was alfabetu zdrowia naszych wspaniałych, acz czasami nieokiełznanych umysłów. Raz w miesiącu podzielimy się z Wami naszymi refleksjami, wiedzą i doświadczeniami, podążając wraz z kolejnością alfabetyczną. So, here we go.
Akceptacja. Słowo klucz, rzekłabym, przez co tak problematyczne do ugryzienia. Szerokie spektrum spraw, zagadnień, myśli i wspomnień. Akceptuję więc nieład w mej głowie i brak ładnie skrojonych zdań, pozwalając słowom - skojarzeniom płynąć wolno. Chodźcie za mną, w podróż po zakamarkach akceptacji.
To dobry start. Dobry, ale przede wszystkim konieczny, bo bez akceptacji wiele naszych starań okazać się może walką z wiatrakami. No właśnie - walką - a ta jest przecież z góry skazana na straty, większe bądź mniejsze, lecz występujące zawsze po obu stronach. Akceptacja wnosi nową jakość do naszej codzienności. Przestrzeń, którą wypełnić będziemy mogli konstruktywnym, budującym, często kojącym działaniem.
Wszyscy mamy za sobą przeróżne doświadczenia przeszłości, czasem tkwiące głęboko, z pozoru zapomniane, lecz wpływające na nasze tu i teraz, czasem zaś takie, które każdego dnia na nowo przeżywamy, jakby ta rana żyła swoim życiem, nie mogąc się zabliźnić pomimo upływu czasu. Mówią przecież, że to właśnie on leczy wszelki ból, lecz nie o sam czas chodzi, a o akceptację właśnie.
Popełniamy swoje błędy, potykamy się i błądzimy labiryntami, choć czasem odpowiedź kryje się tuż obok. Każdy (wyprowadźcie mnie z błędu, jeśli jest inaczej) z nas jednak ma w życiu taki czas, kiedy to symboliczne już jedno oko nie funkcjonuje prawidłowo. Szukamy więc trochę po omacku, skazując się na ból, cierpienie, wstyd i porażki. Sedno tkwi jednak w znaczeniu, jakie im nadajemy.
Akceptuję ten stan rzeczy, akceptuję fakt, że te wszystkie niepowodzenia i zaślepienia to nieodzowna część mej biografii, tworząca m n i e, Akceptacja nie oznacza jednak bezczynności - wręcz przeciwnie, trzeba nam rozumieć ją jako początek drogi. Bo w zgodzie z sobą i swoją przeszłością możemy zacząć pracować nad zmianą trwałą, nad zmianą, jakiej autentycznie pragniemy dla siebie, kierując się swoim dobrem i szeroko rozumianym szczęściem. A wraz z akceptacją tego co było, pojawi się akceptacja miejsca, w którym obecnie się znajdujemy, pozwalająca nam rozwinąć swe skrzydła bez pogoni za niedosięgalnym, bez zmory perfekcjonizmu.
Zupełnie innym aspektem hasła, które dziś podjęłam, jest potrzeba akceptacji, towarzysząca nam od wczesnego dzieciństwa, kiedy to jest podstawą prawidłowego rozwoju i dalszego funkcjonowania w społeczeństwie. Brak tej bezwarunkowej akceptacji otrzymywanej od rodziców, najbliższych opiekunów czy innej osoby ważnej w życiu dziecka rzuca cień na kolejne lata, poprzez stworzenie nieadekwatnego obrazu siebie i świata. Codzienność staje się pogonią za uznaniem innych, nawet tych niewiele znaczących - zaharowujemy się na śmierć, walcząc o dobre słowo od nauczyciela czy szefa, próbując zaspokoić potrzebę, której nikt nie ukoił dawno temu. Niewypełniony zbiornik akceptacji nie jest jednak wyrokiem, nie trzeba nam nawet znać przyczyn. Akceptacja braku akceptacji brzmi dość groteskowo, lecz tylko takie rozwiązanie przychodzi mi na myśl. Akceptacja i świadomość tego, że nie jesteśmy w tym wszystkim sami, akceptacja tego, że może naszym rodzicom też czegoś brakowało, akceptacja tego, że być może to nie oni "zawinili", lecz środowisko, geny, a nawet przypadek sprawił, iż dziś musimy stawać twarzą w twarz z wyzwaniem trudu akceptacji.
To dobry czas, by zaniechać walk, zawiesić broń i stanąć przed lustrem z łagodnym spojrzeniem. Pełnym akceptacji, którą obdarzać będziemy zarówno siebie i swoją przeszłość, stan teraźniejszy, jak i wszystko, co dookoła. I niech będzie to naszą siłą, która zamiast tracić masę energii na kolejne starcia i potyczki, pozwoli nam rozkwitnąć.
Po drugą odsłonę pierwszej litery alfabetu zapraszam Was na bloga Kaliny, która napisała dla Was o ambicji. Trzymajcie mocno kciuki za naszą współpracę i za wytrwanie w cyklu aż do ostatniej literki, a gdybyście mieli jakieś propozycje lub pomysły na hasła poruszane w tym zakresie - koniecznie dajcie znać!