styczeń i luty jednym okiem
No dobra, tytuł posta mam, tag też wpisany...co dalej? Wyszłam z wprawy? Bardzo możliwe, bo poprzedni wpis tego typu pojawił się w listopadzie - kiepska ze mnie blogerka w ostatnim czasie. Ale styczeń był miesiącem poświęconym w większości nauce, a luty...nie wiem, chyba...odpoczywałam? Waham się, bo te 29 dni minęły zanim się obejrzałam i, poza pierwszym tygodniem i wycieczką do Pragi, rozmywa mi się totalnie. No nic, spróbuję wydobyć ze swej pamięci nieco więcej wydarzeń z początku roku 2016.
Jedno mi się już udało na pewno (dzięki zakupowi (superdrogiego-to chyba poniekąd kluczowe...) Happy Plannera. Jest piękny i w ogóle, ale jak tylko pomyślałam sobie o kwocie, która zniknęła z mojego konta na rzecz tego kalendarza...od razu, w podskokach i z wielkim uśmiechem na twarzy biegłam planować kolejny dzień. Teraz jest już to moim nawykiem i doceniam możliwość zapisania listy "to do", bo dzięki temu autentycznie pamiętam o wszystkich tych z pozoru drobnych rzeczach, które z łatwością mi wcześniej umykały.
Pracowałam też trochę nad innymi nawykami - bycie trochę bardziej offline, więcej spokoju ducha, codzienne łapanie przynajmniej jednego kadru, dbanie o relacje, pisanie każdego dnia i rozpoczęcie jakiejś aktywności fizycznej. Żadnego z nich nie opanowałam na pożądanym poziomie, a niektórych, cóż, nawet nie tknęłam. A raczej jednego - moja kondycja nadal jest w opłakanym stanie. Ale tym z kolei mam zamiar zająć się w marcu, a raczej dopiero zacząć odbudowę jakiejkolwiek siły swojego ciała, wraz z bardziej świadomym jedzeniem. Do pisania wróciłam w ramach szukania swojego spokoju. I nie wiem, czy faktycznie chcę robić to codziennie, bo nie zawsze mam tę potrzebę, ale kiedy już pojawiają się te nieuporządkowane, stłoczone myśli - zaczynam pisać. I czasem naprawdę pomaga. Nie bardziej jednak niż autentyczna rozmowa - tego nic nie zastąpi.
Blogowo, jak już wspomniałam, wypadłam nieco ubogo, ale łapcie moje ulubione wpisy ze stycznia i lutego: Manifest Ja i Słowa ratują życie.
Kulturowo dopiero od trzech tygodni zaczęłam odżywać (chociaż przed sesją pojawiłam się dwa razy w operze! Dziadek do orzechów i Baron cygański dołączają do listy obejrzanych spektakli, cudo!). Obejrzałam wreszcie "Piękną i Bestię" w całości (Bella, jesteś super!), kilka dni temu pan S zabrał mnie na "Deadpool'a" (obudziła się we mnie silna potrzeba obejrzenia X-menów i innych takich), razem z siostrą zrobiłyśmy sobie seans "Życie jest piękne" (przez pierwszą godzinę filmu zastanawiałyśmy się czy oglądamy właściwy film, ale potem jednak bardzo mocno odczułyśmy, że jak najbardziej, to jest film o tematyce wojennej). "Teorię wszystkiego" zostawiłam sobie na sam koniec, bo to trudny w ocenie tytuł i dużo emocji wzbudził. Nie tak dobry jak Piękny umysł, ale...przede wszystkim mówiący o niezwykłej sile ducha. To dla mnie wręcz niewyobrażalne, czego Hawking dokonał - i nie mam tu na myśli pracy naukowej.
Wreszcie mogłam porządnie poczytać! Ach, co to było za uczucie - móc wybrać jakąkolwiek książkę ze swojej biblioteczki. Nie zrozumcie mnie źle, bardzo lubię swoje studia, ale intensywność czytania literatury obowiązującej do sesji była...niekorzystna. "Poradnik pozytywnego myślenia" to przeurocza (choć momentami smutna) powieść - pochłonęłam w niecałe trzy dni. Poza nią niestety nie trafiłam zbyt dobrze, ale tak bywa, kiedy sięga się po tytuł kupiony parę lat temu. "Numery" mnie zawiodła, choć pomysł (główna bohaterka widziała datę śmierci każdej spotkanej osoby) całkiem fajny. "Książę mgły" Zafóna to taka baśniowa historia, choć najbardziej spodobał mi się klimat nadmorskiego miasteczka, niekoniecznie fabuła. Poprzez "Dobre bakterie" doszkalam się w kwestiach zdrowotnych. Autorka ma dość rewolucyjne poglądy, głównie jeśli idzie o higienę osobistą, ale...właściwie są one uzasadnione, biorąc pod uwagę wyniki badań i eksperymentów. Sięgnijcie koniecznie, jeśli interesują Was tego typu kwestie, chociaż ciężko było mi przebrnąć przez rozdziały opisujące kolejne choroby i zaburzenia przewodu pokarmowego. (No, ale czego się nie robi dla swoich jelitek, nie?)
Na koniec, łapcie kilka dobrych linków. I teledysk, który mnie zachwycił!
Teksty Gosi zawsze są wyjątkowe, jednak niektóre bardziej i mocniej trafiają do mnie, zostawiając po sobie ślad. Ten najnowszy jest właśnie jednym z nich.
Chwila refleksji nad własnym życiem i tym, jak jest zorganizowane to nasze społeczeństwo jest konieczna, by nie skończyć jako bezduszni i zamknięci na świat ludzie z sercami jak lód. Na szczęście Klaudia dba o to, byśmy mieli otwarte umysły i pełne miłości dusze, opowiadając nam swoją historię.
Roksana odwaliła kawał naprawdę dobrej roboty swoimi postami z cyklu Ed Awarness Week. Ona i jej blog są dla mnie ważne, to dla mnie ogromna radość widzieć, jak piękną i pewną siebie kobietą się stała.
Ten tekst Hani stał się dla mnie dużym krokiem w stronę lepszej jakości życia codziennego. Podarował cząstkę spokoju, uświadomił, że to właśnie jego szukam i że wcale nie trzeba wiele, by żyć dobrze, z uśmiechem.
Post, który ma specjalne miejsce gdzieś tam w moim serduchu, bo jest mi niezwykle bliski i ważny. Zajrzyjcie też koniecznie do najnowszego wpisu o przepięknym Bergamo - chyba już wiem, gdzie się udam w następną podróż...
I niech wiosna przybywa jak najszybciej!
1 komentarze
Podobają mi się Twoje zdjęcia :) Kulturowo to u mnie duże opóźnienie jeżeli chodzi o książki, chcę i czytam w każdej wolnej chwili, ale mam tyle pozycji w zapasie że nie wyrabiam ;)
OdpowiedzUsuńIt means a lot, thank You!