Pisanie bloga jest trudne.

Mam chyba jakiś lekki kryzys, wieku średniego, można by rzec, w końcu jestem tu z Wami już ładnych parę lat. Chciałam pisać o świętach, ale chyba nie umiem, więc napiszę o tym, jak to mi jest okropnie źle i ciężko, ok? Ok.

Nie wiem jak Wy, ale ja mam kilka swoich social mediowych przeciwników(którzy o moim istnieniu nie mają pojęcia). I czasem zdarza mi się z tego powodu tracić trochę energii na złość i uporczywe kręcenie głową, kiedy zastanawiam się nad fenomenem ich sławy. Może jestem niemiła(no trudno), niesprawiedliwa(sama niewiele wnoszę?), narcystyczna(bo niby czemu uważam swojego bloga za coś lepszego?), ale wyprowadźcie mnie z błędu, jeśli się mylę. Czym są niektóre kanały na youtube lub konta na instagramie, gdzie aż roi się od folołersów i innych takich, jeśli nie rozrywką typu odmóżdżenie?

Nie chcę mówić o konkretnych przykładach, aż tak daleko nie sięga moja irytacja. ale chyba każdy z nas miał kiedyś styczność z tego rodzaju kwestią. Uczestnicząc w tym życiu internetowym częściej trafiam na takie okazy. I nadziwć się nie mogę, wciąż i wciąż mnie to zastanawia. Z jakiej racji, skąd i dlaczego?



Mam kilka teorii. Jedną z nich jest to, że wyjątkową atrakcją dla "publiki" są zdjęcia nie takie, które ja uważam za całkiem udane i z których jestem dumna, ale zdjęcia siebie. I nawet kiedyś uległam temu przekonaniu, chcąc zyskać wielką sławę, bogactwo i inne mamony, stwierdziłam, że częściej muszę wstawiać swoje zdjęcia. Bo to działa - widziałam po sobie, jak i po innych kontach. Ale, jak to w takich wypadkach bywa, szybko mnie to poirytowało. Presja nie jest dobrą rzeczą, tym bardziej poczucie, że coś muszę, a niekoniecznie chcę. Trudno. Nie będzie fejmu i hajsów. Oglądajcie sobie moją kawę po raz setny i widok z mojego okna. Ale to jest właśnie to, co kocham. Moje życie, którym chcę się dzielić z moimi czytelnikami i obserwatorami.

Inna teoria? Przyciąga to, co jest łatwe w odbiorze, nie wymaga większej refleksji, jest przyjemne dla oka i do czego można się łatwo odnieść. Wszelkiego typu czelendże na youtube (dzięki, ale chyba nie chcę jeść pizzy z kocią karmą i ciastkami oreo), gdzie ktoś albo robi z siebie pośmiewisko, albo...właściwie nie wiem co innego. Pośmiewisko to może nie do końca trafne słowo, ale w kontekście mojego toku myślowego pasuje. A wiecie ile kasy zbijają ludzie na nagrywaniu streamów z gier? To mi się już kompletnie w głowie nie mieści(wybacz, Kochanie) - tysiące ludzi siedzi i ogląda jak ktoś inny gra. Halo, halo, gdzie tu jest logika?


I taka moja konkluzja się wynurza, że wszystko jest kwestią odbiorców. Bo mogę się złościć i obrażać na cały świat, ale to, co ja robię w internecie nieco odbiega od tego, czym zajmują się opisane przeze mnie przypadki. Siłą rzeczy mam więc innych odbiorców. Myślących. Pragnących zmian, lubiących wyzwania. Bardziej wymagających. Może sobie odrobinę pochlebiam, ale autentycznie widzę i czuję tę różnicę.
Nie zamieniłabym więc swojego grona czytelników, którzy w większości są ze mną od dłuższego czasu, na te klika tysięcy, które jedynie ślepo klika w serduszka i daje kciuki w górę bez żadnej refleksji.

Pisanie bloga jest trudne. Ale cholernie...rewarding. Brak mi polskiego słowa. Yup, that's me. A, wiem! Satysfakcjonujące. Brawo, Natek. (W pierwotnym założeniu to miało zabrzmieć mądrze i refleksyjnie, ale wyszło jak zwykle. Czyli nie wyszło. Wybaczcie!)

No i spójrzcie, jak pięknie przeprowadziłam na sobie autoterapię. Jeśli razi Was moja postawa - wybaczcie, ale chyba potrzebowałam takiego właśnie oczyszczenia i spisania myśli, by dojść do jasnej i klarownej konkluzji, która, w co mocno wierzę, wyciągnie mnie z niemocy blogowej. Poznam też chętnie Wasze opinie, na poruszony przeze mnie temat, może poszerzycie moje postrzeganie tegoż problemu :)

Spodoba Ci się również

0 komentarze

It means a lot, thank You!

Subscribe