250
Long time no see, rzekłabym. Nawet bardzo-ponad 2 miesiące mnie tutaj nie było. Pozwólcie, że się wytłumaczę i pokażę, co mam na swoje usprawiedliwienie. (Bo przecież ciężko pracowałam, nie?)
Poczyniłam parę wędrówek. Samotnych lub nie, smutnych, melancholijnych, utkanych z tęsknych spojrzeń w niebo, ale i radosnych, w obecności promieni słońca.
Kończyłam się w szkole. A później to ja skończyłam ją.
(Przy okazji byłam jeszcze kowbojem, tak w międzyczasie)
Jadłam. I piłam. (No, a to faktycznie nadzwyczaj dziwne jest przecież.)
Spotkałam się z Jagu i tym samym spędziłam wspaniały wieczór i przedpołudnie! Przy okazji, J spełniła kolejne moje czytelnicze marzenie, dając mi w prezencie "Mroki". (Przy okazji-jak to miło pozwiedzać własne miasto...Dumna krakowianka, która miała okazję być wtedy na Wawelu jakoś...5 raz?)
A z nikim tak dobrze nie robiło mi się zakupów jak z siostrą! (oh shit, wybaczcie tego dziubaska)
No, i w sumie wypadałoby wspomnieć coś o tym, że maturę miałam. Ano miałam.
Niby angielski ustny wciąż przede mną, ale...Boże, dnia wczorajszego byłam najszczęśliwsza(prawie)pod słońcem. Dużo mogłabym się rozpisywać o swoim strachu i stanie sprzed ustnym polskim, jadąc do szkoły czułam się groteskowo, wciąż towarzyszyła mi myśl:"Cholera, co ja robię, przecież to komiczne, ja, ja dotrwałam do matury? I faktycznie na nią idę? Będę gadać przez 10 minut sama? Wejdę do tej sali i wylosuję pytanie?" Zrobiłam to! I, wierzcie lub nie, ale nieziemskie jest uczucie zwycięstwa. Tego największego, bo przezwyciężenia własnego strachu. Jednego z najintensywniejszych.
A teraz, teraz odpoczywam. Powoli. Nadrabiam zaległości. Wdycham zapach bzu, bez pośpiechu rozwijam matę do ćwiczeń, przystaję na moment, by popatrzeć w niebo. I dziękuję za to, że wciąż tu jestem. Że mogę odkrywać, poznawać, smakować. Że mam przyszłość przed sobą, że nie stchórzyłam. Dziękuję. Sobie i Wam.
fot. Joanna Rytter |
0 komentarze
It means a lot, thank You!