222
//achtung, achtung, jeśli obecnie jesteś w dobrym nastroju lub masz problemy z nadciśnieniem, możesz odpuścić sobie czytanie postu//
Łatwo odgadnąć, co będzie przedmiotem mojego dzisiejszego żalenia.
Szkolnictwo polskie nasze kochane-
Komu jeszcze nie napsuło krwi, ręka w górę?
Tak bardzo, przeogromnie cieszyłam się, maszerując z podskakującym warkoczem na rozpoczęcie roku 11 lat temu. Mój dziadek pewnie też-wreszcie przestanę zadręczać go po powrocie z pracy, chcąc "bawić się w profesora", jak to wdzięcznie zwykłam nazywać uczenie mnie pisać, czytać, a nawet liczyć(??!).
Minęły trzy lata, było fajnie, zdobywałam sobie elementarną wiedzę nie zwracając większej uwagi na jakość jej przekazywania. A później? Sytuacja zmusiła mnie do przebudzenia się z błogiej nieświadomości. Pamiętam doskonale te niezwykle inspirujące lekcje polskiego, gdzie odpowiedź na ocenę równała się z przeczytaniem regułki z podręcznika wsadzonego za oparcie koleżanki przede mną. "Bajki robotów" również niekoniecznie zostały odpowiednio do wieku wpasowane w kanon lektur szkolnych. Przed każdą matematyką dłońmi zimnymi ze stresu trzymałam przed sobą zeszyt konsultując zadanie z koleżanką i próbując opanować bolący brzuch.
Dopiero w liceum ofiarowano nam jako taką możliwość wyboru, i to dopiero teraz, za to kosztem powrotu do tradycyjnej matury ustnej z polskiego, ale mniejsza o to. Po 9 latach nauki trafiłam na nauczycieli, którzy potrafią mnie do pracy zachęcić, a nawet zainspirować(!), a pokuszę się o stwierdzenie, że to dość niecodzienne w polskich szkołach.
No. Przelałam już chyba część swojej frustracji, dobrze, że nie zabrałam się za pisanie tego postu po wczorajszym starciu z funkcją wymierną (1:0 dla ciebie, szmato, jeszcze się policzymy). Odsyłam Was za to do nieco konkretniejszego tekstu z uwzględnieniem każdej perspektywy, którą ja pominęłam bądź nie do końca rozwinęłam, a która w naszym systemie edukacji leży po całości. Sama prawda w prawdzie-przeczytajcie koniecznie TUTAJ.
8 komentarze
Jak rozumiem, teraz jest nieźle, więc nie ma się co złościć? :)
OdpowiedzUsuńDokładnie! Dopiero w liceum odkryłam, że nauczyciel to też człowiek. Dyskutuje z uczniem jak równy z równym. Bez sztucznego wywyższania. Można z nim pogadać o wszystkim. Próbuje pomagać. Czasem mi się wydaje, że nauczyciele w gimnazjach są za kare.
OdpowiedzUsuńJa niestety jestem tym nieszczęśliwym rocznikiem, który nie załapał się na bardziej spersonalizowane przedmioty nauczania w szkole średniej. W każdym razie - teraz na studiach to będę robić co mi się żywnie będzie podobało. Chyba. Po szybkim spojrzeniu na listę przedmiotów musiałam stwierdzić, że, niestety again, nie wszystkie przedmioty będą mi pasowały. No zobaczymy.
OdpowiedzUsuńJa o niecałych dwóch tygodniach w liceum mogę stwierdzić, że czuję się tam lepiej niż kiedykolwiek w gimnazjum. Mam tak samo jak ty, że dopiero po 9 latach kucia na pamięć w końcu trafiłam na dobrych nauczycieli, którzy inspirują i motywują :)
OdpowiedzUsuńNowa matura ustna z polskiego no cóż... Będzie wymagająca. Jak cudownie było być ostatnim rocznikiem ze starą podstawą ;)
OdpowiedzUsuńNominowałam cię co liebster blog award, więcej u mnie ;)
Na temat polskiego szkolnictwa niewiele mogę powiedzieć, ale z tego co opowiadają znajomi to też właśnie dopiero w liceum trafili na nauczycieli, którym naprawdę zależało by uczeń zrozumiał i coś wyniósł z lekcji.
OdpowiedzUsuńLiceum to zupełnie co innego niż wcześniejsza pseudoedukacja. Dopiero w liceum nauczyciele traktują uczniów jak ludzi i pierwszy raz chodzę chętnie do szkoły. Wiem, że się czegoś nauczę i nie będę odliczała minut do końca lekcji. :)
OdpowiedzUsuńej, nauczenie się na pamięć wszystkich stolic Afryki to bardzo ciekawa i wbrew pozorom przydatna wiedza :p
OdpowiedzUsuńale rzeczywiście, nie dają nam wybrać a uczą często rzeczy, których nigdy nie użyjemy w życiu codziennym zamiast na przykład powiedzieć coś o podatkach i innych aspektach "dorosłego życia" :D
It means a lot, thank You!