Kryzysy i przestrzenie
Taki mam teraz czas, że dłuższe teksty pisane nie przychodzą do mnie jak kiedyś - niemalże magicznie, znikąd, ot - pojawiał się tytuł i już, klawiatura wskazywała drogę opuszkom palców. Wspaniałe to było uczucie, dzięki któremu doskonale wiedziałam o czym mowa, gdy na zajęciach psychologii pozytywnej przedstawiany nam był koncept flow. Mijała godzina, której upływu zupełnie nie odczułam, a przed sobą miałam tekst, z którego byłam dumna. Gotowy do publikacji.
Dziś siadam przed laptopem z dozą niepewności, ale i z mocnym przekonaniem, że nie do końca wierzę w motywację. Jest to coś super pomocnego i sprzyjającego tworzeniu, ale pod żadnym pozorem nie jest warunkiem koniecznym, by swe działania kontynuować. Czy chodzi o pisanie, czy o naukę, czy nawet medytację.
Skąd te blogowe kryzysy? Bawię się w Sherlocka, szukając możliwych przyczyn. A to zbyt wysokie wymagania, bo wiem, że bym chciała i wiem nawet co, ale nie wiem jak. A to może po prostu się wypaliłam i mój umysł więcej nowych tekstów nie chce mi podsunąć? Może wyczerpałam swój limit pomysłów? Może...może zwyczajnie potrzebna jest mi przestrzeń? Nie posiadam tej super mocy, której brak sobie wypominałam, przyglądając się prężnym działaniom niektórych - chociażby w trakcie sesji, kiedy poza nauką starczało mi sił mentalnych jedynie na zadbanie o siebie w postaci wyprowadzenia się na spacer, relaksującej jogi, długiej kąpieli - pisanie tutaj, czy jakiekolwiek inne zadanie wymagające kreatywności było definitywnie poza zasięgiem. Uwierało to moje ambicje, gryzło moje Ja idealne, ale zdałam sobie sprawę z istoty przestrzeni, jaką daje taka luka.
Chwilowe zatrzymanie, stop, brak kontynuacji jakiejś działalności.
Odpuszczenie sobie - tu niezwykle ważna lekcja, jaką w końcu udało mi się odrobić w trakcie mojej czwartej już sesji- nie musi być najlepiej. Niech nie będzie tak dobrze jak zrobił to ktoś inny. Na czymś innym zależy mi znacznie bardziej niż na piątce z egzaminu. Na sobie samej.
Z taką myślą przewodnią udało mi się uzyskać spokój. Daleka byłam od paniki przed kolejnymi egzaminami, po prostu robiłam swoje i wiedziałam, że daję z siebie tyle, ile mogę, że to moja decyzja, by zaopiekować się sobą zamiast zaharowywać swój organizm zmuszając go do nauki 24 na dobę. Zyskałam przestrzeń, która w magiczny niemalże sposób ułatwiła mi przejście przez końcowy etap czwartego semestru. Bez poczucia, że teraz MUSZĘ, a dopiero potem odpocznę, potem będę żyć.
Gdy coś nie idzie tak, jak sobie to wymyśliliśmy - nie ważne, czy zależy to od nas, czy sterowane jest czynnikami zewnętrznymi - wierzę, że wtedy również życie robi nam przestrzeń. Tworzy się luka czekająca na godne zastępstwo. Czekać - słowo klucz. Bo często gonimy jak się da, byle szybciej, byle zapełnić brakujące miejsce, najlepiej tym, co nam umknęło, ale może być czymkolwiek. Bo jak to tak, z pustką przez świat. Czasem to pustka po bliskiej osobie. Czasem po tak prozaicznej rzeczy, jaką jest nadzieja na zdobycie pracy i oczekiwanie na telefon z informacją zwrotną, a kolejne dni mijają. Relacja nie mogła przetrwać. Telefon milczy. Ziejące pustką otchłanie.
Spróbujmy spojrzeć inaczej - mamy szansę. Przestrzeń jest szansą: by zwrócić się ku temu, co już mamy, a co zaniedbaliśmy lub by poczekać na to, co przyniesie kolejny dzień.
Bez forsowania. Bez używania siły wobec siebie, bez złorzeczenia światu. Korzystając z tego co mamy. A przecież przestrzeń jest po to, by wziąć oddech, nacieszyć się nim, pozwolić na swobodny przepływ powietrza. Przestrzeń jest przeciwieństwem ścisku i tłoku - a chyba wszyscy doświadczyliśmy kiedyś tkwienia w wypchanej po brzegi komunikacji miejskiej. Dajmy naszym umysłom luksus podróżowania w autobusie, w którym nie trzeba walczyć o kolejny wdech.
8 komentarze
Po raz kolejny poruszasz temat, który i dla mnie jest ostatnio szczególnie ważny- szanowanie limitów swojego organizmu. Ile razy w ciągu sesji denerwowałam się na samą siebie, że np. za wolno idzie mi nauka (sic!). Nie dostrzegałam nawet tego, że przecież siedzę, próbuję, staram się- co z tego, skoro miałam tego dnia przerobić 3 tematy, a jestem dopiero na pierwszym? Ja nie tylko nie jechałam przestronnym autobusem, a wręcz czasami wtłaczałam się w malucha :P I wciąż mam problem jak pogodzić dwie skrajności- z jednej strony chciałabym zrobić jak najwięcej, mam wrażenie że czasami to ostatni moment, kiedy będę mogła coś zrealizować, a z drugiej chciałabym zrobić to z szacunkiem do siebie, do swoich słabości, by dać sobie także czas na odpoczynek.
OdpowiedzUsuńBardzo ładny post. Myślę, że akurat go potrzebowałam :D
OdpowiedzUsuńPiękny tekst! Do mnie też ostatnio dotarło że "odpuszczanie" to podstawa. Że nawet jak się czegoś bardzo chce to często lepiej odpuścić i aktywnie czekać na to, co przyjdzie niż chcieć za mocno. Lepiej podchodzić do życia bez oczekiwań i dać się miło zaskoczyć niż rozczarować tym, co wcześniej sobie wytworzyliśmy. Przy tym wszystkim zachowuje w sobie dużo optymizmu, ale podchodzę do wszystkiego znacznie "bezpieczniej" i wolniej niż kiedyś. Miłego wieczoru! :)
OdpowiedzUsuńU mnie priorytetem stało się ciało i zdrowie od momentu, gdy doświadczyłam niedomagań z ich strony. Miałam do siebie okropne wyrzuty, złościłam się i trudno mi było sobie wybaczyć to, że traktowałam siebie źle, a teraz przychodzi mi za to płacić kolejnymi ograniczeniami. To okropne uczucie, gdy trzeba przyjąć tę odpowiedzialność za swój stan. Dlatego teraz dbam o odbudowanie więzi ze swym ciałem i współpracować, zamiast traktować po niewolniczemu - choć wiem, że czasem niezwykle trudno jest osiągnąć ten balans, zwłaszcza gdy umysł obstawia przy swoich wielkich ambicjach.
OdpowiedzUsuńPS. Dziękuję za komentarz, uwielbiam gdy tu piszesz ❤️
Dziękuję! 😌
OdpowiedzUsuńTrudno jest się całkowicie wyzbyć oczekiwań, ale najistotniejsze jest chyba, by mieć świadomość, że w końcu życie i tak nas zaskoczy. Raz niezwykle przyjemne, raz boleśnie i trudno. To chyba właśnie o tym piszę w najnowszym wpisie z serii alfabetu, gdy poruszam kwestię nadmiernej potrzeby kontroli.
OdpowiedzUsuńDziękuję Ci za komentarz! 🌸
Całkowicie zapomnieć o oczekiwaniach pewnie się nie da, ale staram się ostatnio żyć tak, żeby one nie stały się głównym źródłem emocji wywoływanych przez rzeczy jeszcze nieznane. Przez ostatnie lata bardzo się "nastawiałam", nie dopuszczałam do siebie tego, że może być inaczej, inaczej niż to sobie wyobraziłam. Rzeczywistość nauczyła mnie, że czasem warto podchodzić do życia odrobinkę "chłodniej", odrobinkę.
OdpowiedzUsuńUciekam na razie na śniadanie, ale do nowego posta z pewnością wrócę! :) Miłej niedzieli! :*
No tak, mogłaś przecież wykorzystać to jako kolejny powód do nienawiści do samej siebie, ale miałaś w sobie na tyle mądrości, by zaakceptować słabości i błędy, tym bardziej zatroszczyć się o siebie... Myślę, że to wcześniej czy później przyniesie rezultaty!
OdpowiedzUsuńIt means a lot, thank You!