alfabet zdrowia psychicznego - odpuszczanie
Ta odsłona alfabetu będzie bardzo na czasie.
Nic mi ostatnio nie zaprząta umysłu bardziej, niż hasła wszelakie na literę "o". Odpoczynek (o którym poczytacie u Kaliny!), bo uczelnia zmusza mnie do zrewidowania sposobu, w jaki powinnam odpoczywać, by ten czas, który mam dla siebie (=niedługi) faktycznie odczuć jako odpoczynek. O odporności mogłabym Wam napisać poemat, tyle się w ostatnim czasie naczytałam o limfocytach, przeziębieniach i innych przyjemnościach. Odpuszczę więc sobie ten temat i...właśnie tym się zajmę. Odpuszczaniem.
W spisie postów, pod datą 30.09, widnieje tytuł "O utraconym". Jedna z moich pierwszych frustracji, wersja robocza, nigdy niedokończona - miała nie ujrzeć światła dziennego, bo myśli nie chciały współgrać ze słowami, zdania urywały się w połowie, wątek umykał. Jednak teraz, próbując przygotować się do nowego wpisu z tej serii, przyjrzałam mu się z innej perspektywy. Być może wcale nie chciałam wtedy pisać o tym, co utraciłam. Może chciałam napisać o tym, jak długo zajęło mi, by tamten czas utraty odpuścić - sobie i innym.
Te kilka lat temu, prócz wagi, straciłam przede wszystkim czas. Niezły kawałek życia, w którym powinnam doświadczać i szukać siebie. Ale przecież wcale nie musiałam chorować, by go utracić. Ba, każdego dnia, miesiąca i roku tracimy. Czasem jesteśmy za tę utratę współodpowiedzialni, czasem nie. Ja jednak czułam się mocno winna za swoje straty i za nic nie umiałam sobie tych chwil wybaczyć, które w mej wyobraźni jawiły się jako szanse, których nie odzyskam i piękne chwile, których nie doświadczę.
I tak jakoś, od jednych rozmyślań do drugich, między złością a smutkiem, że przepadł mi tamten okres beztroski i że już do niego nie powrócę, przyszła myśl inna, początkowo niezdecydowana i mało wyraźna. Rosła, nabierała sił, aż w końcu zdałam sobie sprawę, że bez tego ani rusz. Jeśli nie odpuszczę, nie dam temu odejść, nie pogodzę się z szesnastoletnią sobą - będę stać w miejscu. A to może boleć bardziej niż proces odpuszczania i wybaczania sobie swej przeszłości.
Niemniej, to proces niełatwy. Bo co jeśli kurczowe trzymanie się tego, co było, tkwienie w krzywdzących relacjach, podtrzymywanie złości do siebie to jedyne co znamy? Co jeśli zdaje nam się, że to przecież my - że nie wiemy kim jesteśmy bez codzienności przepełnionej zmaganiami? Jak często słyszysz słowa pokroju "Daj spokój, odpuść sobie! To nie jest tego warte!" A gdy pytasz jak, dostajesz wspaniałomyślną odpowiedź "Po prostu przestań o tym myśleć". Nie tędy droga.
Odpuszczanie nie oznacza pozbywania się. Odpuszczanie to raczej akceptacja, wybaczanie i godzenie się. Nie zakłada jednak bierności - to godzenie się daje wolność i przestrzeń, która aż prosi się o spożytkowanie na coś nowego. Pięknego.
Czasem, by za kilka lat nie rozgrzebywać swej przeszłości i nie trudzić się nad puszczaniem jej wolno, trzeba odpuścić sobie tu i teraz. Myśli, które krzyczą, że musisz więcej i lepiej, by cokolwiek znaczyć. Bezustanną presję, która śle komunikat, że świat się rozpadnie, gdy Ty nie wykonasz swej pracy jak należy. Złość na siebie za to, że czasem boisz się irracjonalnych rzeczy, że nie umiesz odważyć się na coś, co dla innych jest chlebem powszednim.
Przestrzeń na błędy. Pozwolenie sobie na to, by po prostu być. Z całą swą nieporadnością, niedoskonałością i upadkami. Odpuszczenie tego, co utracone. Dla odzyskania siebie.
Niemniej, to proces niełatwy. Bo co jeśli kurczowe trzymanie się tego, co było, tkwienie w krzywdzących relacjach, podtrzymywanie złości do siebie to jedyne co znamy? Co jeśli zdaje nam się, że to przecież my - że nie wiemy kim jesteśmy bez codzienności przepełnionej zmaganiami? Jak często słyszysz słowa pokroju "Daj spokój, odpuść sobie! To nie jest tego warte!" A gdy pytasz jak, dostajesz wspaniałomyślną odpowiedź "Po prostu przestań o tym myśleć". Nie tędy droga.
Odpuszczanie nie oznacza pozbywania się. Odpuszczanie to raczej akceptacja, wybaczanie i godzenie się. Nie zakłada jednak bierności - to godzenie się daje wolność i przestrzeń, która aż prosi się o spożytkowanie na coś nowego. Pięknego.
Czasem, by za kilka lat nie rozgrzebywać swej przeszłości i nie trudzić się nad puszczaniem jej wolno, trzeba odpuścić sobie tu i teraz. Myśli, które krzyczą, że musisz więcej i lepiej, by cokolwiek znaczyć. Bezustanną presję, która śle komunikat, że świat się rozpadnie, gdy Ty nie wykonasz swej pracy jak należy. Złość na siebie za to, że czasem boisz się irracjonalnych rzeczy, że nie umiesz odważyć się na coś, co dla innych jest chlebem powszednim.
Przestrzeń na błędy. Pozwolenie sobie na to, by po prostu być. Z całą swą nieporadnością, niedoskonałością i upadkami. Odpuszczenie tego, co utracone. Dla odzyskania siebie.
2 komentarze
Dobrze, że o tym piszesz, bo czuję, że u mnie odpuszczenie sobie tej wrednej (a może i nie, bo jednak wciąż to ona mnie ukształtowała, a to że była bardziej smutna niż radosna, się w życiu zdarza, right?) przeszłości jest chyba kluczowe. Bo co mi po tym, że próbuję iść do przodu, kiedy ja się doszukuję wszelkich ran, które zostały mi zadane (albo sama sobie je zadałam), a przecież wcale mogę nie dotrzeć do sedna. Bo to wszystko jest zbyt złożone, skomplikowane, nie ma konkretnego powodu, a jedynie zabiera całą energię psychiczną, która bardziej by się przydała do tego odważnego kroku w przód. Więc odpuszczam. Dziękuję, Natuśku.
OdpowiedzUsuńPiszesz o bardzo ważnej rzeczy. czasami takie odpuszczenie jest najlepszą rzeczą jaką moglibysmy zrobić i tak jak napisałaś, tu wcale nie chodzi o biernośc, ale o pogodzenie się z czymś. Niestety ten proces jest długotrwały. Mi odpuszczenie jednej rzeczy zajęło z jakieś 1,5 lub 2 lata, ale dzięki temu możemy się poczuć dobrze. Czujemy się lepiej, a wtedy możemy iść na przód i nie stac w miejscu.
OdpowiedzUsuńIt means a lot, thank You!