Zawodowa ofiara losu
Dlaczego ja?
Niech rzuci kamieniem ten, kto nigdy, pełen goryczy, złości
i rozżalenia, nie zadawał sobie tego pytania w obliczu trudnej sytuacji.
Ja pytałam niezliczoną ilość razy.
Pytam - dlaczego - dlaczego teraz, kiedy zaczęłam dbać o
swój organizm w pełnym tego słowa znaczeniu, ono nie chce współpracować.
Dlaczego, gdy z miłością i akceptacją traktuję swoje ciało, ono co wieczór
powoduje, iż znów wracam do pytania dlaczego. Dlaczego, choć wkładam w bloga
tyle serca, nieprzerwanie od kilku lat, wciąż tkwię mniej więcej w tym samym
punkcie? Dlaczego znów boli mnie brzuch, dlaczego nie mogę mieć kobiecej
figury, dlaczego znów się czegoś boję, dlaczego, dlaczego, dlaczego...
Oops, I did
it again. To przecież takie wygodne. Utwierdzać się na pozycji ofiary -
oskarżać świat o niesprawiedliwość, szukać winnych, w tym oskarżać nawet i
samego siebie. Wytykać palcami błędy, niedoskonałości, chwile, które mogły być
lepsze, dni, które nie spełniły naszych oczekiwań. A przy tym wszystkim wciąż
siedzieć na tyłku. Bo mentalność ofiary jest zaprzeczeniem działania - calutka
energia jest przecież potrzebna na te myśli, biegnące bezustannie, wyszukujące
coraz to nowszych krzywd i trudności.
Robiłam to jeszcze całkiem niedawno, robiłam też parę lat
temu. I mogę Was zapewnić, że to najgorsza strategia na świecie - na co sama
nazwa wskazuje.
Jasne, jest parę korzyści. Przyjmowanie pozycji ofiary to
taki niedojrzały mechanizm obronny, który ma zapewnić nam prowizoryczny schron
przed zderzeniem z bolesną rzeczywistością. Zamykamy się na to, co zewnątrz,
odcinając tym samym od tego, co niewygodne - od konfliktu wewnętrznego,
konfrontacji z lękiem, trudną decyzją. I
od wzięcia odpowiedzialności za siebie.
Na początek - świadomość. Słowo o f i a r a
w odniesieniu do własnej osoby brzmi średnio adekwatnie, tym bardziej,
gdy uświadamiam sobie, jak cholernie
dużo mam. Przestałam pytać bezmyślnie, a zaczęłam świadomie. Dlaczego w ogóle
pytam dlaczego? Czy to, o co pytam, ten problem, nie jest przypadkiem wytworem
kultury czy mediów? Czy mam na to wpływ? I czy w ogóle zrobiłam coś w celu
zmiany na lepsze?
No właśnie. I tu wracamy do kwestii odpowiedzialności. Bo
nikt nie zrobi tego za mnie. Mogę sobie płakać co wieczór nad tym, że znów
spotyka mnie coś przykrego - bo to przecież takie niesprawiedliwe, że tyle
musiałam walczyć z anoreksją, tyle z siebie dawać, tyle przepracowanych emocji,
schematów, a teraz proszę bardzo, radź sobie z bolącym brzuchem, radź sobie z
lękami. Mogę siedzieć sobie w tym swoim przytulnym bagienku rozpaczy. Ale
wiecie co, chyba już szkoda mi na to czasu. Zdecydowanie zbyt wiele go
straciłam.
Wszystko jest po coś. Doświadczenie szpitala, choroby, zetknięcie się z tym światem i otrzymanie wspaniałej pomocy sprawiło, że dziś spełniam się na wymarzonych studiach. Przeżyłam to, by dziś dzielić się z Wami nadzieją, szczęściem, ciepłym słowem, radą - całą sobą. A całą resztę swoich "dlaczego" biorę w swoje ręce. Blog? Poszukam nowych odbiorców, zadbam o niego bardziej, poświęcę więcej czasu. Zdrowie? Priorytet - ale taki na serio i na sto procent. Pójdę do tego lekarza, pójdę na badanie, jeśli będzie trzeba.
I nie będę dłużej zwlekać - mam w planach na przyszłość inny
zawód, niż zgrywanie ofiary.
Cokolwiek złego Cię w przeszłości spotkało, cokolwiek trudnego dzieje się teraz - nie gódź się na pozostawanie w mentalności ofiary i trzymaj się tego postanowienia z całych sił. Przebacz sobie, światu i wszelkim okolicznościom, które postawiły Cię w danej sytuacji. Działaj, podejmij odpowiedzialność za swój teraźniejszy stan, a co za tym idzie - swoją przyszłość. Bądź wdzięczny. I dziel się swym doświadczeniem z innymi.
15 komentarze
W nawiązaniu do poprzedniego posta - ja też tu jestem i czytam regularnie od początku. I piszesz mądre rzeczy, tego nie można Ci odmówić. Jestem pełna podziwu dla całej pracy, którą wykonałaś, by być tu, gdzie jesteś. Tylko czasem nachodzi mnie taka refleksja - czy to o czym tu piszesz, jest rzeczywiście tym, co już przepracowałaś i potrafisz z tego w pełni skorzystać, czy to bardziej rodzaj dalszej pracy nad sobą?
OdpowiedzUsuńWchodzę sobie na Twojego bloga, by zobaczyć, czy nie pojawił się nowy wpis i bingo! Takie sytuacje to ja lubię. <3
OdpowiedzUsuńUciekanie od niewygodnych, trudnych decyzji i refleksji poprzez bycie ofiarą losu również towarzyszyło mi dosyć długo. Ciągłe negatywne myślenie, roszczeniowa postawa wobec otaczającego mnie świata - nie przyniosło oczywiście niczego dobrego. Przyznam, że czasem łapię się w duchu na kolejnym "Dlaczego?", z tą różnicą, że parę lat temu po prostu bym to zostawiła i niech się dzieje, co chce. Kiedyś po prostu brakowało mi świadomości, że to ja jestem kowalem własnego losu, pewności siebie, że mogę coś zmienić, nawet jeżeli wydaje się to niesamowicie trudne. Teraz wolę próbować, kombinować, ale w jakiś sposób działać. Nie uda się? Może trzeba ugryźć temat od innej strony, trochę porozmyślać, poradzić się kogoś doświadczonego, chwilę poczekać, ale na pewno nie użalać się i zwalać winę na wszystko i wszystkich dookoła.
A przebaczenie, o którym bardzo słusznie wspomniałaś, wydaje mi się być tutaj kluczową kwestią. Podczas stawiania pierwszych, nieporadnych kroków ku zmianie podejścia wciąż trzymałam w sobie urazę i dopiero po tym, gdy w pełni pogodziłam się z przeszłością poczułam, że naprawdę mogę coś zdziałać, negatywne uczucia ciążyły mi na sercu jak kula u nogi.
Zwykle piszę o tym, co obecnie siedzi mi w głowie. I jasne, że wiele rzeczy wciąż jest dla mnie trudnych - przez obecność bezpośrednią lub nie, w przeszłości lub teraźniejszości. Gdybym miała pisać tylko o tym, co już mam stuprocentowo ułożone, byłoby kiepsko! Aczkolwiek nie potrafiłabym pisać o czymś, z czym kompletnie sobie nie radzę i nigdy tego nie robiłam. A do tego byłoby to oszustwem :)
OdpowiedzUsuńNie masz pojęcia jak się cieszę, że Cię "spotkałam" w internecie! Przekazujesz tutaj tyle dobra swoim słowem i dzieleniem się swoimi niełatwymi doświadczeniami! Jesteś niesamowita ♥
OdpowiedzUsuńTwoja refleksja jest tak bliska memu sercu. Tak bardzo mnie dotyczy. Pamiętam dzień, kiedy podjęłam decyzję o walce z chorobą. Myślałam o swojej przyszłości. O tym, aby pozbyć się "demona", które w tak okropny sposób mnie niszczy i zabiera radość z mego życia. Chciałam być szczęśliwa! Czułam ogromną satysfakcję z postępów, nawet tych najmniejszych. Nie poddawałam się, walczyłam. Ciężka praca przyniosła zamierzony efekt. Odzyskam radość, zadbałam o swój wygląd, otworzyłam się na ludzi. Nie wzięłam pod uwagę jednej rzeczy, skutków. Tak bardzo złoszczę się na siebie, za to, co moje ciało musiało przecierpieć. Teraz, staram się jak mogę, aby móc odzyskać zdrowie, którym tak bardzo pogardziłam...Straciłam tyle czasu użalając się i pytając "Dlaczego?!". Nie chcę stracić kolejnych lat. Wychodzę na przeciw kolejnym wyzwaniom i wierzę, że dam radę im sprostać. Moje życie ma sens, odkryłam go. Nie pozostaje nic innego, jak życzyć Tobie i sobie siły, wytrwałości oraz pogody ducha w chwilach zwątpienia. Ściskam najmocniej! :*
OdpowiedzUsuńCzytasz mi w myślach, Kochana. I znów temat bardzo mi bliski i potrzebny. Choć jeszcze nie potrafię przestać pytać, but I still have some time, right?
OdpowiedzUsuńYou'll get better soon, just don't stop believin'! <3
Właśnie wczoraj miałam taką sesję "ofiarnych" pytań "dlaczego"? I zdaję sobie sprawę z tego, dlaczego nie jest to dobra strategia. Próbuję to zmieniać, ale wciąż mam wrażenie, że wracam do punktu wyjścia...
OdpowiedzUsuńNie wiem czy zasługuję na takie komplementy, ale jest mi niezmiernie miło to słyszeć, dziękuję Ci z całego serducha!
OdpowiedzUsuńJa miałam swego czasu największy problem z szukaniem winy w innych, tym samym oddając gdzieś w pustkę odpowiedzialność za siebie. I to był jeden z moich największych błędów, choć zapewne popełniony nie bez powodu. Dziś już mam coś w rodzaju nawyku, taki mini alarm włącza się w mojej głowie, gdy chcę wskazywać palcem i szukać winnego za coś przykrego, co mnie spotyka. I nawet jeśli odpowiedzialność faktycznie leży po czyjejś stronie - wiem, że i tak nie zwalnia mnie to z działania, szukania sposobu, rozwiązania.
OdpowiedzUsuńNajtrudniej mi jest przebaczyć sobie, widząc, ile zaprzepaściłam. Ale ciągle się tego uczę, na przekór przeciwnościom, jakie stawia mi mój organizm.
Pytaj, pytaj, ale nigdy przenigdy nie stawiaj się na przegranej pozycji - zawsze jest jeszcze coś, co mogłabyś zrobić!
OdpowiedzUsuńThank you for being <3
Bo to cholernie trudne. Pamiętam, jak próbowałam z tym walczyć - zaraz pojawiała się riposta, że mam prawo, by się tak czuć, by się użalać nad sobą, by oczekiwać, że inni się zatroszczą o mnie, bo sama nic nie jestem w stanie wskórać. I to było takie błędne koło, bo, oczywiście, od samego biadolenia nic się nie zmieniało, a wręcz przeciwnie, czułam się jeszcze bardziej beznadziejnie, bo to negatywne myślenie tylko się potęgowało. Punktem zwrotnym była chyba myśl, że już tak dłużej nie mogę, bo tracę na tym tak cenny czas i energię, którą mogłabym pożytkować na coś o wiele lepszego, coś, co będzie budować moją wymarzoną przyszłość. A w związki z tym, czas najwyższy brać odpowiedzialność za siebie i zadbać o siebie jak należy.
OdpowiedzUsuńJa obecnie bardzo się staram wybaczyć sobie w pełni tą przeszłość i nie złościć się już na siebie o to, co złego wyrządzałam swojemu ciału. W zamian za to otoczyć się jak najlepszą opieką i troską, bo tylko to mi może jakoś pomóc.
OdpowiedzUsuńNatuś, ja również trzymam za nas obie kciuki najmocniej jak się da i wierzę, że wkrótce uda nam się uporać ze wszystkim. Trzymaj się cieplutko! <3
Łatwo narzekać, trudniej wziąć sprawy w swoje ręce. Jasne - czasem jest naprawdę ciężko tak po prostu się ruszyć, zwłaszcza, jeśli ma się za sobą trudne doświadczenia, ale robienie z siebie ofiary w takich najmniej istotnych sprawach... Po co? :)
OdpowiedzUsuńBuziaki!
Bardzo mądre słowa. Nigdy nie myślałam o tym stawianiu siebie w pozycji ofiary, a rzeczywiście tak jest, że odbiera nam to wewnętrzną siłę i motywację do działania. Dziękuję Ci za to, że mi o tym przypomniałaś ;)
OdpowiedzUsuńNie odzywam się tu często, ale czytam niemalże każdy Twój post. Tym razem muszę się odezwać, bo... idealnie trafiłaś z tym wpisem jeśli chodzi o aktualną sytuację w moim życiu. Przydarzyło mi się ostatnio bardzo dużo przykrych rzeczy, dobiło mnie to, obwiniałam się strasznie o to, użalałam i stawiałam własnie w takiej pozycji ofiary. Dziękuję Ci za ten wpis! Poruszył mnie i być może w końcu zmotywował do zmiany nastawienia.
OdpowiedzUsuńIt means a lot, thank You!