Marzec jednym okiem
Marzec był dla mnie miesiącem odradzania się. Zimą zwykle jest trudniej, trochę tak, jakby ten atakujący zewsząd chłód wdzierał się głębiej, usiłując zaatakować również od wewnątrz. A że jestem okropnym zmarzluchem, ze mną miał łatwiej, choć broniłam się z całych sił. Całe szczęście, jak co roku, przyszła wiosna - wyczekiwana, upragniona, moja. I choć miniony miesiąc pogodą nie rozpieszczał, przygotowywałam się na przybycie słońca i ciepła, zaczynając od tego, by poczuć je sobą. Oddycham z ulgą, bo końcówka marca przyniosła dużo dobrego - w relacjach (przypomniałam sobie po raz kolejny na własnej skórze aktualność mojego tekstu o miłości sprzed roku), w oswajaniu lęków i dochodzeniu do porozumienia ze swymi rozbieganymi myślami, ale i pod kątem kulturowym.
Zdecydowanie, przedsięwzięciem, które daje mi najwięcej satysfakcji jest realizacja swojego celu i marzenia, by wreszcie pójść na zajęcia jogi i zająć się tym tematem bardziej na serio, niż jedynie sporadyczna praktyka we własnym pokoju. Ba, gdyby chociaż to było możliwe - po tym, jak zachciało mi się adoptować fotel z odzysku, nie mam już totalnie miejsca na rozłożenie maty, co dopiero gdyby przyszło mi robić asanowe wygibasy. A tak, dwa razy w tygodniu, w uroczym zakątku Nowej Huty (Bo wiecie, Huta jest naprawdę fajna!), ćwiczę swojego psa z głową w dół i daję umysłowi odpocząć poprzez pełne skupienie na ciele i doznaniach z niego płynących.
Marzec nie był miesiącem książkowym, wolny czas spędzałam zgłębiając teorie osobowości i niedługo się przekonam, na ile mi się to udało, ale wiem jedno - lubię wiedzieć. Nawet jeśli nauka do pytań otwartych to katorga, nic mi nie daje takiej satysfakcji jak poczucie, że wiem więcej niż pół roku temu. I że wciąż tyle niesamowitości do poznania przede mną.
Co jeszcze? Spójrzcie w niebo. Rozpoczynają się najpiękniejsze, wieczorne seanse. Każdy inny, każdy wyjątkowy. Każdy wart zatracenia się. “Once you have tasted the taste of sky, you will forever look up.”
Co jeszcze? Spójrzcie w niebo. Rozpoczynają się najpiękniejsze, wieczorne seanse. Każdy inny, każdy wyjątkowy. Każdy wart zatracenia się. “Once you have tasted the taste of sky, you will forever look up.”
Czekam z utęsknieniem na bez i piwonie! Choć cieszą mnie stokrotki i te cudnie bielące się drzewa rozsypane w tak wielu miejscach w mieście. A mnie się śniło, że znalazłam pierwszą czterolistną koniczynę w tym sezonie!
Wraz z końcem lutego rozpoczęłam wolontariat w Zakładzie Opiekuńczo-Leczniczym, w ramach zaliczenia praktyki wliczonej w plan zajęć - raz w tygodniu podróżuję na kolejny koniec Krakowa (zacznę chyba liczyć ilość kilometrów, jakie przebywam tramwajami i autobusami w ciągu tygodnia - będzie rekord, jak nic!), by dotrzymać towarzystwa pani M. Nie jest to łatwe doświadczenie, sama atmosfera szpitala, świadomość, że to jest ostatni "dom" dla tych ludzi - ale i zderzenie z wyobrażeniami i swymi słabościami. Bo, wiecie, szukałam wolontariatu, gdzie będę mieć kontakt z osobami starszymi dlatego, że mam w sobie pokłady wrażliwości i rozczulenia wobec nich. A raczej, wobec obrazu, jaki sobie stworzyłam we własnym umyśle - krucha, siwa, pełna zmarszczek staruszka, w swej samotności potrzebująca rozmowy i chętnie mówiąca o sobie. Rzeczywistość okazała się być nieco inna, a ja konfrontuję się z tym, że czasem jedyne czego potrzeba to obecność.
Chciałam podzielić się z Wami muzyką, bo marzec był miesiącem wielu nowości i odkryć, ale youtube zawiera mocno okrojoną ich ilość (a raczej blogspot nie chce ich znaleźć). Łapcie więc kilka tytułów i linki do Spotify. Daria Zawiałow, przez swe podobieństwo do Meli, oczarowała mnie głównie dwoma utworami: "Król Lul" i "Pistolet" to moi faworyci. Jest też genialny pod względem tekstu ale i wykonania "Tramwaje i gwiazdy", czyli Miuosh w towarzystwie Nosowskiej (refren, refren, refren!). Dwie pozostałe to nowości od Kings of Leon - "Over" i "Eyes on you".
A co u Was (nowego lub niekoniecznie) ostatnio wybrzmiewa w słuchawkach?
Filmowo też było nieźle! Jak już jesteśmy przy muzyce, nie sposób nie wspomnieć o Mieście Gwiazd - uległam "La la landowi" bez dwóch zdań, od soundtracku nie mogłam się uwolnić grubo ponad dwa tygodnie, chciałam tańczyć na ulicy (ba, trochę nawet to robiłam, choć tańcem bym tego nie nazwała - jedynie w swej wyobraźni), kupić ukulele (no, wciąż chcę), nauczyć się śpiewać, nosić sukienki jak Emma i być tym głupim marzycielem, którego boli serducho, ale przynajmniej ma te swoje sny do spełnienia. Bardzo, bardzo się odnalazłam w tym filmie. Najbardziej.
Nieco podobnie, bo również musicalowo - "Once". Bo Dublin, bo może ujrzę coś, co przeoczyłam będąc w stolicy. Niestety, muzyka mnie nie porwała (jedynie "Falling slowly" uwielbiam), a sam film dłużył się, choć fajnie było posłuchać irlandzkiego akcentu.
Wchodząc w zupełnie odmienne klimaty - "Pokot" wzbudza różne emocje i generuje skrajne opinie, co świadczy o tym, że jest filmem ważnym - dla każdego chyba artysty lepsza jest krytyka, nawet ta niekonstruktywna (jakiej można było spotkać wiele, przy okazji czytania komentarzy o produkcji Holland) od całkowitej obojętności. Historia wciągająca, losy Duszejko śledziłam momentami wbita w fotel, wstawki słodko-gorzkiego humoru, a po seansie spora trudność z ułożeniem sobie w głowie tego, co się właśnie wydarzyło na ekranie.
"Manchester by the sea" z kolei był znacznie spokojniejszy, choć - dla mnie - emocjonalnie bardziej wyczerpujący. Trudny, konfrontujący, bolesny. I trochę zostawiający bez nadziei. Bo, choć mocno wierzę w skuteczność terapii, pewnych ran nie wyleczy żaden czas i żadna rozmowa. Nie na tyle, by żyć zupełnie "normalnie". Jak kiedyś. A dodatkowo, piękne widoki, piękna kolorystyka, piękne kadry.
Nie mam dla Was linków, wybaczcie, ale jestem gapa i nigdy nie pamiętam, by je gdzieś zapisać. Wspomnę Wam za to jeszcze o moim pomyśle, który kiełkuje i dojrzewa już od dłuższego czasu, ale nie może się skrystalizować. Marzy mi się projekt. Mocno związany ze zdjęciami bez makijażu, którymi podzieliłam się z Wami w Dzień Kobiet. Projekt mający na celu uświadomienie i ukazanie każdej z pań, że są bezwarunkowo i bez wyjątku piękne. I że ta świadomość swej wyjątkowości i piękna może im dać wiele dobrego. Chciałabym połączyć to z pisaniem, robieniem zdjęć i poznawaniem Was. Chciałabym bardzo. Ale...nie mam pojęcia jak się za to zabrać i jak nadać całej idei sensowny kształt. Będę rozmyślać, spisywać to, co przyjdzie mi do głowy, a Was proszę o opinię i podzielenie się myślą. Każdą, nawet najdrobniejszą, bo brakuje mi ostatnio tej relacji z Wami, brakuje feedbacku, który tak uwielbiam.
Miejcie dobry kwiecień! Dbajcie o siebie, by kwitnąco wejść w wiosenny czas. I napiszcie mi koniecznie kilka słów - jak mija Wam ostatni czas i co dobrego u Was słychać <3
8 komentarze
Jak się człowiek uczy, bo sprawia mu przyjemność wiedzenie więcej to nawet nauka na pytania otwarte mu nie straszna :D
OdpowiedzUsuńPomyśl, gdyby nie smog, takie spektakle na niebie mogłybyśmy mieć o każdej porze roku - nie tylko wiosną i latem :)
OdpowiedzUsuńProjekt bez makijażu? Zajawiłam się ideą, brzmi świetnie. Mam nadzieję, że poukładasz elementy układanki i przyjdzie mi oglądać efekty. Nie ma nic lepszego niż promowanie kobiecego, naturalnego piękna.
Mój marzec, jak ostatnio każdy miesiąc tego roku, był dość pracowity. Cieszę się, że udało mi się wyskoczyć na kilka dni do Włoch i odpocząć. Tak po prostu:)
Och, kolejne filmy, które muszę nadrobić... Szczególnie ten Manchester by the sea. No i muzyka, której nie znam. Będę słuchać. Ach, też czekałam na zieleń...
OdpowiedzUsuńWolontariat brzmi niesamowicie, to musi być dla Ciebie bardzo mocne przeżycie. Jak widać, może się okazać, że to coś zupełnie innego, niż nam się wydawało... Mocno dopinguję w projekcie, jeśli miałabyś ochotę pogadać i podzielić się pomysłami, to napisz koniecznie :*
Bardzo tu u Ciebie przyjemnie i jakoś tak pozytywnie. Chętnie dowiem się jakie książki przeczytałaś, bo ja też lubię wiedzieć :)
OdpowiedzUsuńDziękuję! :)
OdpowiedzUsuńW marcu niestety czytałam jedynie podręcznik do teorii osobowości, a teraz zabieram się za coś lekkiego dla relaksu, ale w lutym zachwycałam się lekturą Yaloma - "Kat miłości". Polecam bardzo, bardzo!
Bałam się, że nie podołam temu wolontariatowi i szybko stamtąd ucieknę, bo będę zbyt przytłoczona, ale, na szczęście, zwykle czuję jedynie lekkie napięcie wywołane atmosferą i zapachem szpitala, czasem też różnymi sytuacjami z oddziału, ale radzę sobie z tym, tym bardziej, że w środy wieczorem mam jogę, więc wszystkie te emocje mogę z siebie zrzucić.
OdpowiedzUsuńIntensywnie rozmyślam nad projektem, może faktycznie napiszę do Ciebie niedługo, by skonsultować swoje wstępne pomysły! <3
Jesienią też są cudowne, chyba wtedy uwielbiam je najbardziej! Tylko ta zima boli...
OdpowiedzUsuńDziękuję Ci! Również mam nadzieję, że ten projekt uda mi się doprowadzić do skutku, baaardzo bym tego chciała!
Wspaniale, że wygospodarowałaś czas na zadbanie o siebie i regenerację, i to w takich pięknych miejscach!
Prawda! :D
OdpowiedzUsuńIt means a lot, thank You!