apel smutnego blogera
Jestem tu z Wami pięć lat. Stworzyłam prawie 350 wpisów. I sama się głowię nad tym, jak to w ogóle możliwe - udało mi się tak długo trzymać jednego bloga, bez porzucania go na dłużej w chwilach rezygnacji i zwątpienia, bez "odpoczynku" z powodu wypalenia czy braku "weny". Jak ja tego dokonałam?
I gdy tak sobie rozmyślam nad tym swoim blogowaniem, jedna rzecz ciągle wysuwa się na pierwszy plan - wciąż brakuje mi Waszego odzewu.
Czasem dostaję przewspaniały feedback - nie mogę się nacieszyć Waszymi komentarzami i wiadomościami. A jednak...zwykle te same osoby, moje "stałe grono", rozmawiają ze mną, wymieniają się swoją opinią, dają się poznać. A ja wiem, że jest Was tutaj więcej. Więcej Was mnie czyta, poznaje moje myśli, wchodzi na bloga. Dlaczego nie chcecie zostawić po sobie śladu?
Natalia napisała kiedyś genialnego posta na ten temat. A mnie jest czasem zwyczajnie smutno - bo nie chcecie ratować moich blogowych sówek. Pozwólcie więc, że po prostu zacytuję słowa autorki, które najmocniej czuję i które są dla mnie najważniejsze.
"Nie chcę gadać sama do siebie, monologi przestały pasjonować, marzą mi się długie rozmowy, nawet jeśli nie znamy się na żywo. Daj się poznać, odkryć, zapamiętać. Nie musimy klepać się po pleckach, czasem wystarczy lajk, udostępnienie, żeby autor widział, rozumiał, że to co tworzy, jest ważne i potrzebne. Żeby mógł docierać dalej, pomagać na większą skalę, nawet jeśli mówimy tylko o pasji. Mam dość pragmatyczne podejście do blogowania i lubię mieć pewność, że moje treści się przydają. Po prostu. Po ludzku.
Tu nie chodzi o brawa i złote medale, a o informacje zwrotne, komunikowanie swoich potrzeb, nawiązywanie więzi. Chciałabym, aby to miejsce przypominało ożywioną dyskusję w kafejce. Czemu jeszcze nie siedzisz z nami przy stoliku?"
Chodźcie, porozmawiajmy. Wszyscy. Bo przecież słowa ratują życie. (Nie tylko życie sówek!)