alfabet zdrowia psychicznego - gniew
Aż sama się zadziwiam - to dopiero 7 litera alfabetu, a już ponad pół roku trwa ten cykl, w którym wraz z Kaliną, raz w miesiącu, dzielnie próbujemy rozgryźć kolejne pojęcia i zjawiska z zakresu życia codziennego każdego z nas. Decydując się na projekt zupełnie nie myślałam o odpowiedzialności, jaka będzie na mnie spoczywać - bo przecież trzeba przysiąść, zrobić coś w terminie, nie zawieść. Cieszę się jednak bardzo, że dzisiaj piszemy dla Was po raz kolejny i zapraszam na spotkanie z literą gie - u Kaliny znajdziecie wpis o gonitwie myśli, a ja...skonfrontuję nas z emocją, jaką jest gniew.
Nie raz, przy okazji przeróżnych tekstów, wspominałam o tym, jak ważne jest, by dać sobie przyzwolenie na odczuwanie wszystkiego. Nie ma czegoś takiego jak złe emocje, nie ma takich, których powinniśmy unikać za wszelką cenę, choć to zachowanie dość instynktowne, bo przecież słusznie nie chcemy, by bolało. Ale czasem boleć musi, by proces leczenia mógł się w ogóle rozpocząć. Obojętność skazuje na życie w micie, bo jak inaczej nazwać codzienność wyzutą z odczuwania? Brak uczuć równa się brakowi sygnałów ostrzegawczych - to przede wszystkim. Ale i pozbawia wielu szans.
Zajrzałam do słownika przed zabraniem się za ten tekst, by doprecyzować pojęcia - intuicyjnie czujemy, że złość i gniew to niekoniecznie to samo, lecz gorzej z dookreśleniem, gdzie leży różnica. Powiem Wam o tej najistotniejszej, kluczowej dla nas - gniew możemy kontrolować. I tu zaczyna się cała zabawa.
Bo przecież byłoby łatwiej (dla jednych), gdyby można było impulsywne wybuchy przypisać komponentowi biologicznemu. Bo i owszem, stając w obliczu stresogennej sytuacji, z którą nie umiemy sobie poradzić, nasz organizm dostaje zastrzyk mobilizacyjny - serce szybciej bije, źrenice się rozszerzają. Stop klatka. To moment, w którym zwykle na scenę wchodzi gniew, z którym związane są nieodłącznie gniewne narracje myślowe. Błędne koło. Głos w głowie, którego nie sposób zagłuszyć. ALE, głos, który jest kierowany w dwie strony - przeciwko temu, kto nasz gniew wzbudził i przeciwko sobie samemu. Szalenie ważna jest identyfikacja tego, jak podąża nasza narracja, lecz jest coś ważniejszego - to, co z tymi kłębiącymi się myślami uczynimy.
Żadna relacja na dłuższą metę nie będzie w stanie przetrwać, jeśli zabraknie umiejętności wyrażania gniewu. Bo że ten się pojawia, to rzecz zupełnie naturalna i oczywista - nasze oczekiwania zderzają się z rzeczywistością, popełniamy błędy, czasem bardzo głupie i z pozoru błahe, a potrafiące ranić wyjątkowo silnie. Gniew jest sygnałem alarmowym - reagując na niego odpowiednio wcześnie, możemy uchronić się przed stratą. Jest tylko jedno ale. Reakcja musi być dostosowana do sytuacji. Czy ktoś z nas słysząc alarm, mimo myśli mówiących, że jesteśmy w niebezpieczeństwie, zostałby na swoim miejscu, niewzruszenie spoglądając przez okno? Czemu więc często dokładnie tak traktujemy gniew?
Boimy się. O tę relację, o to, że wyrażanie gniewu spotka się z konsekwencjami, o to nawet, że dając upust tej palącej emocji, gdy raz sobie "pofolgujemy", nie będziemy w stanie zatrzymać potoku słów. Nic dziwnego - wielu z nas od dzieciaka jest uczonych, by się nie złościć, bo to nieładnie i nie przystoi. A już w ogóle, jeśli ktoś miałby to zobaczyć! Szkoda tylko, że nikt nie powiedział nam, jakie konsekwencje niesie ze sobą powstrzymywanie emocji, raz za razem, aż w końcu stanie się to nawykiem. Jednym z najbardziej destrukcyjnych, zarówno pod względem spustoszenia na polu fizycznym, jak i mentalnym.
Jak znaleźć złoty środek?
Jest jedna, łatwa do zapamiętania (do zastosowania nieco mniej, zwłaszcza, jeśli czeka nas praca na przekonaniach, o których wspomniałam wyżej) zasada komunikacji, zaproponowana przez Johna Gottmana o wdzięcznej nazwie XYZ. Zapamiętajmy to jedno, króciutkie zdanie: "Kiedy robisz X w sytuacji Y czuję Z". Co w niej specjalnego? Zamiast ataku mówimy o własnych uczuciach, a to podstawa udanej rozmowy. Jest to komunikat krótki i jasny, na którym można budować dalszą rozmowę, a który pozwala ją zacząć w sposób łagodny.
Pozwólcie, że zakończę ten wpis tytułem innego z moich tekstów - choć wtedy pisanego w innym kontekście, pasującego tutaj jak ulał. Słowa ratują życie. Dosłownie, ale i metaforyczne życia - życie kolejnego związku, przyjaźni, czy każdej innej relacji. I tak samo, jak trzeba nam wyrażać słowami miłość i uznanie, tak również gniew, którego nie zatrzymamy jedynie dla siebie, poskutkuje w dalszej perspektywie, lecząc serca i umysły nasze i cudze.
3 komentarze
Hmm... mam trochę problem z tą emocją. U mnie złość najczęściej wyraża się w postaci ironii.
OdpowiedzUsuńOstatnio miałam na emocjach o komunikacie ja, chyba jest bardzo podobny do tego XYZ. Czas nauczyć się go stosować, bo to faktycznie o wiele lepsza opcja wyrażania negatywnych emocji niż wylewanie swoich złości na kogoś, jednocześnie brzmiąc, jakby to ta osoba była wszystkiemu winna. Najgorsze są te stare schematy, które utrudniają pójście inną drogą. Ale wszystko da się zrobić, jeśli się tego bardzo chce, prawda?
OdpowiedzUsuń"Zamiast ataku mówimy o własnych uczuciach, a to podstawa udanej rozmowy." muszę przyznać z dumą, że zazwyczaj mi się udaje:) a kiedyś bywałam prawdziwą furiatką;)
OdpowiedzUsuńIt means a lot, thank You!