242
Ja cudownie jest uwalniać się od przymusu perfekcyjności. Sztywnej formy, od której boli kręgosłup, głowa i serce.
To głupie, ale dopiero teraz, będąc w cholernej ostatniej klasie liceum, zrzuciłam z siebie sznur krępujący ciasno moją "moralność szkolną". Odkąd pamiętam, nie potrafiłam tak po prostu się nie przygotować na lekcje-musiałam umieć cokolwiek. Nie wszystko, aż taką perfekcjonistką na szczęście nie byłam, ale jednak, strasznie męczące bywało poczucie obowiązku nawet wobec przedmiotów, których wiedziałam, że nie będę zdawać. Troszkę późno się zdobyłam na to dolce far niente, matura nie bardzo temu sprzyja, ale...jakoś tak cichy głos mi mówi, że dam sobie radę. To samo tyczy się opuszczania lekcji-boże, jak mnie to zawsze przerażało. No przecież ja nie mogę nikogo zawieść, a jeszcze zaległości będę mieć, i w ogóle, same problemy, lepiej już pójść, nawet jeśli czułam się źle lub wyjątkowo potrzebowałam odpoczynku(od takiej lekcji francuskiego na przykład, o). I to też jest niesamowicie uwalniające-móc zrobić to, na co się ma ochotę, po prostu.
Ze swojego stosunku do ludzi-nowo poznanych, lub tych, których dopiero mam poznać-również jestem niesamowicie zadowolona;już nawet powoli przestaję się tak strasznie dziwić, kiedy rozmawiam kimś bez tego, tak doskonale mi znanego spięcia i obaw;jak wyglądam, czy może powiem coś głupiego, co oni sobie o mnie myślą, czy nie wychodzę przypadkiem na idiotkę. W tej kwestii, wciąż sama sobie nakładam wiele trudności, parę sznurów zostało i nie chce puścić, chociaż szarpię się jak mogę.
Wewnętrzna dyktatura jest mechanizmem najskuteczniej powstrzymującym od radości życia codziennego, odnoszenia sukcesów, czy też szeroko pojętego szczęścia w życiu. A na to jest tylko jedna słuszna rada.
Spróbować. Zacząć. Kontynuować.
0 komentarze
It means a lot, thank You!