256

Chciałam zrobić podsumowanie miesiąca, ale...obawiam się, że ten post osiągnąłby wtedy niebotyczne rozmiary. Poza tym, właściwie pisałam już nieco o tym co obecnie u mnie się dzieje, kiedy wróciłam do pisania bloga. W takim wypadku nie pozostaje mi nic innego jak to, co zwykle ma miejsce-chaotyczny misz-masz, na który jesteście skazani, niestety, bardzo często.

Wczorajszy dzień spędziłam niemalże w całości off-line, poza miastem. Mam wrażenie, że moja kreatywność przechodzi na wyższy poziom, kiedy przez dłuższy czas nie przeglądam bezmyślnie kolejnych aplikacji. Na przykład, słuchajcie, wpadłam na genialny pomysł fotografowania każdego napotkanego kwiatu. Ale tylko te pole, bo, jak stwierdziłam, kradzione zdjęcia nie mają sensu. Wytrwałam w swoim postanowieniu jakieś 1/8 naszego 10 kilometrowego spaceru.



I, dobrze zrobiliśmy, zjadając Bake Rollsy, mój ukochany przysmak z dzieciństwa, który chodził za mną od miesiąca. Wierzę, że to on dodał mi sił na przetrwanie wędrówki w pełnym słońcu przez otaczający nas bezmiar pól. Ale, było fajnie. Słuchałam sobie kukułki, zjadałam truskawki prosto z krzaczka, pogadałam trochę z obszczekującymi nas psami. A największe wrażenie zrobiło na mnie chyba przejście pod rzędem akacji. Dźwięk setek tysięcy pszczół, ich skrzydełek pracujących w zgodnym rytmie. Coś niesamowitego. Od razu na myśl przyszła mi ostatnio przeczytana książka, którą chciałabym się z Wami podzielić. Uprzedzam jednak, że trochę się rozpisała, ale to ważny tytuł na mojej półce. 
Próbuję znaleźć odpowiedni cytat, który byłby dla mnie myślą przewodnią, wskazówką podczas układania swych spostrzeżeń i opinii na temat dzieła amerykańskiej pisarki, jednakże żaden z zamieszczonych tu nie jest na tyle...treściwy? pełny? by odzwierciedlić wszystko to, co oferuje czytelnikowi powieść Sue Monk Kidd, autorki, o której wcześniej istnieniu nie miałam pojęcia.

Na szczęście już mam. A dzięki poznanej historii jestem bogatsza o parę istotnych przemyśleń. Bo obok „Sekretnego życia pszczół” nie sposób przejść obojętnie. 

Chcąc nie chcąc, zanim zaczęłam zapoznawać się z treścią, uważnie przyjrzałam się okładce. Przyciąga wzrok, to fakt. I jest naprawdę ładna-zarówno oprawa kolorystyczna, fotografia, ozdobne tłoczenia-wszystko współgra ze sobą, a w dodatku w całości nawiązuje do fabuły nie zdradzając zbyt wiele. Bałam się odrobinę, bo to wszystko nieco podniosło moje oczekiwania wobec książki, ale w tym przypadku, to był jedynie początek mojego zachwytu.

Lata 60 XX wieku, trwa szybki i owocny rozwój kultury i sztuki, mają miejsce wydarzenia, które zmienią świat. W Ameryce Południowej podpisana zostaje ustawa o prawach obywatelskich, zgodnie z postępem cywilizacyjnym ogarniającym cały kraj. 
Czyżby? 
Lily Owens, nastoletnia dziewczynka, która odważyła się uciec od ojca-tyrana, nękana od lat poczuciem winy i tęsknotą za matką poprowadzi nas przez kolorową, ciepłą, ale i okrutnie brutalną codzienność mieszkańców Karoliny Południowej. Poszukując schronienia, po uprzednich perypetiach z udziałem swej czarnoskórej opiekunki Rosaleen, trafia do ekscentrycznego, różowego domu, który w jakiś sposób związany jest z przeszłością jej rodzicielki. Tym samym zaczyna swą podróż w głąb siebie, przy pomocy sióstr Boatwright prowadzących pasiekę Czarnej Madonny.

Lily, jako przedstawicielka „białych”, pewne poglądy ma zakodowane w swoim umyśle od małego, nie sposób się temu dziwić. A jednak, z zaciekawieniem i fascynacją poznaje „miodem płynące” życie August, May i June, wciąż jednak z przestrachem myśli o okrutnym ojcu, który lada chwila zjawić się może u drzwi, oraz, oczywiście, poszukuje swej matki w każdym zakątku nowego miejsca zamieszkania.

Powieść Kidd porusza całą gamę niezwykle istotnych kwestii. Od segregacji rasowej, przez znaczenie wiary i religii, aż po miłość-w każdym tego słowa znaczeniu. (Bo, choć w odróżnieniu od Eskimosów brak nam większej ilości określeń tego stanu, podświadomie umiemy wskazać przeróżne rodzaje miłości.) Jest to historia barwna, taka, którą odczuwamy każdym zmysłem, która zostaje w naszej głowie nawet po oderwaniu się od lektury. Czujemy skwar Tiburonu, zapach miodu, słyszymy trzepot tysięcy skrzydełek, odczuwamy ogromny ból, rozdarcie i smutek Lily. Autorka skupiła się głównie na ukazaniu historii dziewczynki, pomijając tym samym szczegóły przemian społecznych, które stanowią jedynie tło powieści. Aczkolwiek nie uważam tego za wadę, dzięki temu czytelnik skupia się na chłonięciu mnogich wrażeń wraz z bohaterami „Sekretnego życia pszczół”.

„Trzeba marzyć o rzeczach, o których nigdy się nie słyszało.” –niech ten cytat zakończy moją wypowiedź, a ja krótkim zdaniem zachęcę Was jeszcze do sięgnięcia po ten tytuł-czas spędzony na jego poznawaniu z pewnością będzie owocny.


Dziękuję wydawnictwu Matras za możliwość przeczytania tej powieści. 

A Wam, drodzy, życzę popołudnia pełnego słońca i poniedziałku z uśmiechem! :)
Dodatkowo proszę Was o opinie w komentarzach, o czym chcielibyście poczytać lub usłyszeć w kolejnym poście, jeśli macie jakieś specjalne sugestie bądź propozycje.


Spodoba Ci się również

0 komentarze

It means a lot, thank You!

Subscribe